Wirus trzyma karty

Politycy wzięli się za leczenie i zagrzęźliśmy a wirus karty rozdaje. Koronawirus robi co chce. Trzyma atuty. Uderza gdzie mu się podoba. Mówią, że sytuacja jest opanowana. Tak, tylko dyryguje zarazek, a my próbujemy się obronić.

 

Epidemia COVID-19 to także zjawisko socjologiczne. Nie jesteśmy na topie, jeśli nie znamy bieżących informacji o zakażeniach. Najlepsze są lokalne typu – u dziadka w sąsiedniej wsi wykryto, ale nie choruje. Babcia na razie nie ma. Dwie kobiety chorują, ale na coś innego. Za to z piątki dzieci w jednej rodzinie jedno jest zdrowe, a reszty nie badali. Warto przy tym dodać, że kuzyn synowej ciotki z drugiego małżeństwa stracił tylko smak. W zamian ciągle pił i koronawirusa zwalczył, ale inne dolegliwości go dopadły. Wtedy jesteśmy postrzegani, jako osoby dobrze poinformowane, a jeśli tak to mamy wysoko postawionych znajomych i z nami trzeba się liczyć.

Wirus spadł ostatnio na Jarosław i okolicę. Narobił trochę strachu. Okazało się też, że jest dość znaczna grupa ludzi, których dopadł. Pokazały to badania. Tam gdzie nie badali chorych nie wykryto. Z zakażeniami jest tak, że jak sprawdzają, to są. Jak nie robią testów to chorych nie ma. Ciekawe skąd ten koronawirus wie gdzie i kiedy będą badać.

Zastanawiających spraw jest o wiele więcej. W polskim Kościele katolickim, który z zasady jest wspólnotą i jednością przewodnicy duchowi atakują się wzajemnie. Przykładem jest choćby starcie między biskupem kaliskim a prymasem Polski. Niezrozumiałe to i tragiczne. Szczególnie dla szarych wiernych, którym co innego mówi proboszcz, co innego biskup, a jeszcze inną drogę pokazuje jeden z redemptorystów. Papież też inaczej spogląda, ale jego słucha się tylko od święta. Różne podejście do jednej wiary i różne cele. Tylko jeden wspólny, ale on już spoza religii.

Za pojawieniem się wśród żywych profesora i pijaka, pawia i kleszcza, grubego i chudego stoi Bóg. To jego dzieło i o nim mogą dyskutować tylko ci, którzy Stwórcy dorównują. My za nisko stoimy, by jednych w poczet bożków zaliczać, a innych wyzywać od czci i wiary. Nie przeszkadza to wyróżnionym i tolerancyjnym, by pozbawiać człowieczeństwa osobę, która z bożego zamysłu pojawiła się na ziemi. Obojętnie z jakim kolorem skóry i jakimi przekonaniami. Oni są z bożego planu. Nie zadzierajmy z najwyższym. Kiedyś zmagano się z dżender. Gdzieś się ten problem zapodział i teraz mamy LGBT. W normalnym państwie władza zajmuje się ważniejszymi rzeczami. Seks zostawia obywatelom. Niech sobie prywatnie z nim radzą. Zastanawia mnie, czy osoba belloseksualna też wchodzi w tą potępianą grupę. Określenie zostało stworzone na potrzebę tego tekstu. Oznacza osobę lubiącą szczególniej ładnych i fajnych ludzi. Wywodzi się od złożenia łacińskiego bellus, czyli piękny, ładny, wzbudzający zachwyt oraz seksu, który wiemy jak się spożywa. W sumie B jest, czyli lepiej uważać.

Gaszynczelendż, czyli akcja o infantylnym zacięciu, ale w dobrym celu idzie pełną parą. Pompował wójt Chłopic, a dzielne urzędniczki wtórowały mu przysiadami. Nominował innych. Będzie trwać. W zwykłym kraju można zaproponować „usuńśmieciaczelendż” i wtedy by po sobie sprzątali. U nas mogłoby się to skończyć wejściem do urzędu i skierowanym do wójta lub innego urzędnika poleceniem „żegnaj”, albo jeszcze gorzej.

Roman Kijanka