Pani Jula urodziła się w Uzbekistanie. Od lat mieszka w Siennowie. Tam tworzy rodowe siedlisko, starając się żyć jak najbliżej natury. W poszanowaniu duchów przodków traktuje ludzi z szacunkiem i można liczyć, że nie przejdzie bokiem obok potrzebującego. Choć jej sposób życia odbiega od przyjętych ogólnie norm, kobieta jest dobrze postrzegana w miejscowości, którą obrała za swoje miejsce.
Dziś, gdy wystarczy ubrać się inaczej, niż pokazuje ulica, by spotkać się z brakiem aprobaty Jula, która nie tylko inaczej się nosi, ale ma też azjatycką urodę, została zaakceptowana przez mieszkańców. Świadczy to o dojrzałości ludzi z Siennowa i zrozumieniu, że poza naszą kulturą i tradycją są również inne podejścia do świata.
Pani Jołduzchon, bo takie imię nosi mieszkanka, nazywana w Siennowie Julą, zgodziła się porozmawiać z Gazetą Jarosławską. Mieszka z rodziną na uboczu i trudno do niej trafić. Spotkani ludzie pomagają. Dojeżdżamy. Julę widać z daleka. Czeka na pagórku. Wyszła, by poprowadzić, bo domu nie widać z drogi. Na podwórko wiedzie gruntowa szeroka droga. Po obu stronach rosną młode jabłonie. Kobieta zatrzymuje się obok kilkunastoletnich dębów porastających sporą działkę. Ten tworzący się gaj jest jednym z elementów rodowego siedliska powstającego dookoła zabudowań. Jest niemal połowa października i dość chłodny jak na ten czas dzień. Jula idzie boso.
Boso w grudniu
Kobieta o śniadej cerze tańcząca boso przed jarosławskim dworcem dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Trudno się dziwić, że przechodnie zwracają uwagę. W technokratycznej społeczności, która kręci się między przecenami a podwyżkami, balansując między smartfonem a dwoma zdaniami rozmowy taki widok jest co najmniej dziwny. W realnym świecie nie ma miejsca na coś takiego. Tym bardziej w Jarosławiu. Może w dużych miastach by przeszło. Tam łatwiej o spotkanie z inną kulturą. Jarosław ani Przeworsk nie są aglomeracjami.
– Praktykuję chodzenie na boso. W Jarosławiu byłam nieraz boso. Robię to, by odzyskać zdrowie. Ziemia wyciąga wszelakie choroby. Stopy nasze wydzielają najwięcej toksyn, a nasza skóra wchłania też wiele z otoczenia. Gdy nogi są w butach, to toksyny wychodzą i z powrotem wchodzą. W tamtym roku do 20 grudnia chodziłam boso. Tak do – 6,-7 stopni Celsjusza. Tak się poruszałam w mieście. Zimno było, ale nie aż tak by zmarznąć albo zachorować – opowiada Jula. – I to jeszcze tańczyłam – dodaje z uśmiechem. W ten sposób promowała swój styl życia zgodny ze wskazówkami Anastazji, pustelniczki żyjącej w odludnych rejonach Syberii. – Często tańczyłam w Przeworsku. W Jarosławiu obok dworca. Przy muzyce uzbeckiej. Ludzie odbierali różnie. Wielu proponowało buty, chociaż mój wygląd nie wskazywał, że nie stać mnie na nie. Nie byłam brudna. W wózku miałam książki. Telefon komórkowy w ręce. Byłam dobrze ubrana. Nic nie pokazywało, że nie mam butów z biedy. Policja zatrzymywała mnie kilka razy. Pytali, czy wszystko w porządku, czy mam co jeść, gdzie mieszkać. Zanim zdecydowałam się iść na bosaka przez miasto, poszłam na komendę policji zapytać się czy mogę poruszać się po mieście bez butów. Powiedzieli mi, że skoro Cejrowski może to i ja też. Ale zdarzało się, że przechodnie dzwonili na policję, że w takie zimno tańczę na bosaka. Tłumaczyłam, że tak żyję. Przyszłam do Polski z innej kultury. Z innego świata – opowiada.
Z Uzbekistanu do Siennowa
Jula urodziła się w Uzbekistanie. Tam spędziła swoje dzieciństwo. W 1985 r. wyjechała do Lwowa na studia. Skończyła ekonomię i wróciła w rodzinne strony. Nie pozostała jednak długo w Uzbekistanie. Wróciła na Ukrainę. Osiedliła się w Mościskach koło Medyki. Tam poznała obecnego męża. 23 lata temu przyjechała do Polski. W Siennowie mieszka od 18 lat. Ma dwoje dzieci syna i córkę. – Miałam wracać w rodzinne strony, ale trafił się Polak. Wtedy też zainteresowałam się przekazem Anastazji, pustelniczki żyjącej w zgodzie z naturą na Syberii i namawiającej do budowy swojego siedliska rodowego. Zostaliśmy tu, w Siennowie. Na hektarze ziemi powstaje to siedlisko. Otacza je żywopłot, bo nie chodzi o to, by odgrodzić się od innych płotami. Należy posadzić drzewa. Są pożyteczne. Zmieniają się wraz z porami roku. Są schronieniem dla ptaków. Oczyszczają powietrze. Taki żywopłot jest dla wszystkich. Zmienia też widok. Posadziłam też gaj dębowy. On jest wyrazem pamięci o przodkach. Kiedy sadzimy przypominamy sobie tych, którzy odeszli. Wtedy ich dusze błąkające się wcześniej we wszechświecie przychodzą w to miejsce i zostają. Zamieszkują w nim i są aniołami stróżami dla rodu. Chronią mieszkańców. O takim gaju mówi Anastazja. Ona mieszka w syberyjskim lesie. 25 kilometrów od najbliższej wioski. Nie ma tam żadnych budynków. Ma takie zdolności, że nie trzeba jej ubrania, ani jedzenia. Odżywia się tym, co znajdzie. Na surowo. Jeśli od urodzenia żywimy się tylko surowymi produktami, to rozwija się wiedza. Anastazja daje wskazówki. Ma dar jasnowidzenia i może uzdrawiać. Ona mówi, że każdy człowiek w momencie urodzenia posiada takie zdolności. Tracimy je dorastając, chodząc do przedszkola, szkoły i odżywiając się produktami przetworzonymi. Warunki, w których żyjemy, przyzwyczajenia konieczność dostosowania się do reguł społecznych wygaszają je – opowiada.
Jedzenie kształtuje duszę
– Duży wpływ na człowieka ma jedzenie. Zwłaszcza mięsa. To prawda, że człowiek od wieków żywił się mięsem, ale ludzie którzy je odstawiają są zdrowsi. Mamy wielu wegetearianów i weganów na świecie. Teraz spotykamy witarian. Oni odżywiają się tylko surowymi owocami, warzywami, orzechami, nasionami, pestkami i ziołami. Też jestem witarianinem. Czasem określa się nas jako surojady. Ponad 8 lat odżywiałam się tylko surowymi darami natury. Jak gotowałam dla męża i dzieci, to nie kosztowałam. Nie sprawdzałam nawet, czy posoliłam. Takich surojadków jest wielu w Polsce. Oni mają mniejsze doświadczenia. Ja jestem starsza od nich w takim sposobie życia. Dzieci i mąż odżywiają się jak wszyscy. Ciasto przygotuję właśnie dla nich – mówi Jula. Kobieta żyje jak najbliżej natury, ale nie przeszkadza jej to w sprawnym poruszaniu się w Internecie. Przyznaje, że chwilowo musiała zrezygnować z witariańskiego sposobu odżywania. –Byłam w szpitalu i musiałam jeść to, co przynieśli. Przyzwyczaiłam się do tego i muszę powoli przejść z powrotem na dietę witariańską. Codziennie powtarzam. Od jutra tylko surowe. Zdążam do celu. Byłam i nadal będę surojadem – zapewnia.
Przełom
– W 2001 r. urodziłam córkę. Od tamtej pory jestem wegetarianką. To jej narodziny były przełomem. Córka była wcześniakiem. Miała problemy. Nie do końca rozwinęły się pewne narządy. Pojechaliśmy na badania. Lekarz powiedział, że może samo się wyleczyć, a jak nie to operacja. Bardzo się przestraszyłam. Wtedy przypomniałam sobie o wpływie biopola rodziców na dziecko. Jak jechaliśmy z córką do lekarza, to rano jeszcze zjadłam wędlinę. Po powrocie zaczęłam pościć. Chciałam, by dziecko wyzdrowiało. Przestałam jeść mięso. Z dnia na dzień. Dla córki. By była zdrowa. Pojechaliśmy po miesiącu na badania. Było lepiej. Po dwóch miesiącach córka była zdrowa. Ogromna radość. Nie było jej końca – opowiada Jula. Jeszcze dzisiaj te wspomnienia wywołują radość. W jej wegetarianizmie były przerwy. Potem znów do niego wracała. – Nie mam zamiaru jeść mięsa – zapewnia dzisiaj.
Postawiła na naturę
– Dlaczego wybrałam taką formę? To kluczowe pytanie. Przyczyna leży w chorobie, chociaż nie tylko. Tu nie mam rodziny swojej. Wsparcia od niej. Jestem zdana sama na siebie. Przy takim stylu odżywiania choroby odchodzą. Dlatego przeszłam na witarianizm. Lepiej się czuję, ale nawroty choroby były. Do szpitala trafiłam. Zdrowy styl życia zmienia także świadomość. Pojawia się długotrwały cel. Wychowywałam się jeszcze w Związku Radzieckim. W świecie bez religii. Moje dzieci są katolikami. Chodziłam do kościoła. Przyszedł okres, że zrozumiałam. Odeszłam z religii. Nie z wiary. Wierzę w naturę, w duchy przodków, które kiedyś się zmaterializują. To rozumienie świata z pradziejów. Ludzie byli kiedyś zjednoczeni. Wszyscy. Później się to podzieliło i mamy świat jaki mamy – opowiada Jula. – Choroby są wyleczalne metodami naturalnymi. Przy takim stylu odżywiania jesteśmy bardziej radośni, mamy więcej energii, ciężko wyprowadzić nas z równowagi, bo mamy dużo serotoniny czyli hormonu szczęścia. Człowiek staje się bardziej odważny, a w takim otoczeniu trzeba odwagi by iść boso do miasta – dodaje. Zapewnia, że jest zadowolona z miejsca, w którym tworzy rodzinne siedlisko. – Sąsiedzi odbierają mnie dobrze. Akceptują odmienność. Nie podlegam żadnej religii co nie znaczy, że żyję byle jak i nic mnie nie obchodzi. Przeciwnie. Uważam, że trzeba pomagać biednym. Choć sama jestem biedna, to wspieram potrzebujących. Nie okłamywać. Nie oszukiwać. Wspierać bezinteresownie. Dla mnie ważny jest rozwój duchowy. Patrzę na świat szeroko. Wykorzystując możliwości natury możemy żyć zdrowiej i lepiej – podsumowuje.
– Przede mną powrót do surojedzenia. Mąż czasem proponuje, bym zjadła mięso, choć i tak wie, że tego nie zrobię – mówi Jula. Jej dom otacza młody sad. Orzechy sadziła razem z dziećmi. Wśród drzew znajdziemy głóg, morwę, jest też czarny orzech. W domu unosi się korzenny zapach. Marzeniem Juli z Siennowa jest odwiedzenie najbliższej rodziny w Uzbekistanie. Na razie jej na to nie stać. Dzień po naszej wizycie Jula podesłała informację, że już odżywia się tylko surowymi produktami.
erka