Kto jest winny śmierci brata?

PRZEWORSK: W niedzielę, 14 lutego minęło dokładnie dwa lata od tragicznej śmierci 32-letniego Andrzeja Fudali. Młody mężczyzna uległ zatruciu czadem w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu w jednym z bloków przy ul. Konopnickiej. Siostry zmarłego są pewne, że doszło do szeregu zaniedbań, w wyniku których ich brat nie żyje, a do dziś nikt nie poniósł za to konsekwencji.

 

Andrzej miał przed sobą całe życie. Jak wspominają go siostry, był uparty i konsekwentny w dążeniu do celu. Otworzył własną pizzerię, gdzie spędzał dużo czasu w ciągu dnia, praca była jego pasją. Interes szedł dobrze, za miesiąc miał nawet otworzyć drugi lokal. Z mieszkania, które wynajmował od dwóch lat, chciał się wyprowadzić. Nie odpowiadały mu warunki, jakie tam panowały, a właściciel nie był zainteresowany remontem, nawet przy współudziale Andrzeja. Mężczyzna znalazł więc inne mieszkanie, przeprowadzka była w toku. Przy Konopnickiej miał spędzić ostatnią noc, a na drugi dzień przenieść się do nowego miejsca. Niestety, nie zdążył.

– Brat chciał się wykąpać, zaczął nalewać wodę do wanny. Wtedy też musiał stracić przytomność i upaść. Dopiero przelewająca się woda zaalarmowała sąsiadów z dołu. Na ratunek było już jednak za późno – opowiada Dorota Fudali-Szawan, siostra Andrzeja.

Winnych nie ma

Rodzina zmarłego ma żal do spółdzielni i organów ścigania. Zapowiadają, że będą walczyć o wyjaśnienie okoliczności śmierci ich brata. Bo tłumaczenie, że to zbieg nieszczęśliwych

przypadków, wśród których wymienia się panujące wtedy warunki atmosferyczne, czy chociażby to, że Andrzej mieszkał sam i mało przebywał w mieszkaniu przez co

niedostatecznie mogło się ono wietrzyć, a okna były zbyt szczelne, uznają za absurdalne. Siostry zmarłego uważają, że choć w dokumentacji wszystko się zgadzało, to w rzeczywistości tak nie było. Wymieniają kratkę wentylacyjną częściowo zakrytą przez rury kanalizacyjne i dziury w rurze spiro prowadzącej od piecyka. Zwracają też uwagę na zamontowane na dachu budynku daszki na wylotach kanałów wentylacyjnych, które mogły spowodować odwrotny ciąg, co zresztą potwierdził później przeprowadzony przez nie eksperyment.

Zabezpieczono prywatne rzeczy brata, m.in. prawie nowe auto, kilka tysięcy złotych, które miał w domu, telefon, zegarek, markowe perfumy, a nie zadbano o to, by zabezpieczyć dowody w sprawie. Na miejsce nie wezwano straży pożarnej, dopiero my to zrobiłyśmy. Siłę ciągu wentylacyjnego sprawdzono na drugi dzień, przy otwartych oknach. Mieszkanie po odnalezieniu ciała natychmiast wywietrzono i wykluczono zaczadzenie. Sekcja zwłok jednak potwierdziła, że w ciele brata było maksymalne stężenie tlenku węgla, prawdopodobnie wystarczyły trzy wdechy – mówią siostry zmarłego.

 

Postępowanie umorzono

Rodzina Andrzeja mówi wprost, że ktoś dopuścił to mieszkanie do użytku i odpowiadał za jego stan techniczny, dlatego teraz powinien ponieść konsekwencje. Nie może być tak, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan.

Po śmierci Andrzeja spółdzielnia mieszkaniowa dokonała przeglądów w całym bloku, na własny koszt zamontowali w każdym mieszkaniu czujnik czadu. Potem zrezygnowano tam z niebezpiecznych piecyków. Szkoda tylko, że tak późno i nasz brat zapłacił za to najwyższą cenę – mówi z żalem Jolanta Fudali-Łapka, druga z sióstr.

Prokuratura w Jarosławiu już kilkukrotnie umarzała postępowanie, za każdym razem jednak rodzina składała zażalenie. Siostry Andrzeja zwróciły się do Prokuratury Generalnej i Ministra Sprawiedliwości. Od stycznia toczy się postępowanie przeciw kominiarzowi, który podbijał przegląd w feralnym mieszkaniu oraz odrębne postępowanie o poświadczenie nieprawdy.

Zależy nam, by uznano zaniedbania spółdzielni, bo takie były. Nie zawahamy się, by zwrócić się do samego Prezydenta czy Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Kontaktowałyśmy się już z prawnikiem i wiemy, że są ku temu podstawy – dodają i zapewniają, że nie poddadzą się w walce o ukaranie winnych śmierci ich brata.

DP