Covid zabrał mi męża

Jarosław: – Mariusz poszedł do szpitala po ratunek. Spotkał śmierć – pani Ewelina, uważa, że lekceważenie zasad reżimu sanitarnego związanego z zagrożeniem Covid-19, również przez personel szpitala, mogło przyczynić się do śmierci jej 52-letniego męża. Mężczyzna trafił do lecznicy z negatywnym testem. Z jarosławskiego szpitala został skierowany na oddział covidowy w Łańcucie z potwierdzonym zakażeniem. Mariusz nie był zaszczepiony.

– Obostrzenia pandemiczne istnieją tylko na papierze – uważa pani Ewelina.

Mężczyzna trafił na oddział chirurgiczny Centrum Opieki Medycznej w Jarosławiu 28 września. Wcześniej wykonany test na obecność wirusa SARS-Cov-2 nie potwierdził zakażenia. Po kilku dniach okazało się, że leżący na innej sali pacjent jest zakażony. Przetestowano resztę chorych. Okazało się, że doszło do rozprzestrzenienia się koronawirusa. Mariusz był jednym z tych, którzy otrzymali pozytywny wynik testu. Większość zakażonych skierowano na domową kwarantannę. 52-latek został przewieziony na oddział covidowy do szpitala w Łańcucie. Trafił tam wieczorem 8 października. Osiem dni później zmarł. Jako przyczynę śmierci podano zespół ciężkiej niewydolności oddechowej po zakażeniu Covid-19 z zapaleniem płuc. Mężczyzna cierpiał dodatkowo na cukrzycę i nadciśnienie. Ostatnie cztery dni życia był podłączony do respiratora na oddziale intensywnej terapii.

 

Miał być rutynowy zabieg

Mariusz został skierowany do szpitala po wizycie u lekarza rodzinnego. Miał przejść drobny zabieg chirurgiczny związany z problemami występującymi przy cukrzycy. W środę, 27 września czekał przed Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym jarosławskiego szpitala na decyzję lekarzy.

Przewijało się mnóstwo ludzi. Lekarz chodził bez maski. Przywieźli chłopaka. Czekał obok męża. Potem okazało się, że jest zakażony covidem. U męża test był negatywny – opisuje pani Ewelina. – Zachowanie personelu było dla mnie niezrozumiałe. Wprowadzony jest reżim sanitarny, a personel nie ma zamiaru go przestrzegać. Pandemia trwa ponad rok. Opracowano zasady postępowania mające redukować zakażenia. Problem w tym, że nikt ich nie przestrzega. Nawet ci, którzy powinni świecić przykładem – dodaje kobieta.

Dzień później Mariusz trafił na chirurgię. – Nikt nie sprawdzał odwiedzających pod kątem koronawirusa – podkreśla kobieta. Planowany zabieg przeszedł pomyślnie. Wszystko wskazywało, że niedługo wróci do domu i wtedy pojawił się koronawirus. – Zakażenie wykryto u pacjenta leżącego na innej sali. Z marszu zrobili testy wszystkim. Wprowadzono zakaz odwiedzin. Okazało się, że wśród pacjentów z pozytywnym wynikiem jest też mąż – wspomina pani Ewelina. Pacjentów, którzy mogli opuścić oddział, skierowano na domową kwarantannę. Mariusz został. Zdecydowano, że ma trafić do szpitala w Łańcucie na oddział covidowy. – Został sam. W pustej sali. Nikt się już nim nie interesował. Czekał na transport – opowiada jego żona. W piątek, 8 października trafił do Łańcuta. Podano mu tlen. Czuł się dość dobrze.

 

Szczepionki, reżim i wirus

– Mąż się nie zaszczepił. Może wyszedł z założenia, że przebywa codziennie między ludźmi i wirus go nie dosięgał, więc sobie poradzi. Okazało się, że dopadł go tam, gdzie szukał ratunku. Wyszliśmy z założenia, że szpital jest bezpiecznym miejscem również w czasie pandemii. Było inaczej. Nie rozumiem, jak można było dopuścić do rozprzestrzeniania się koronawirusa w obrębie szpitala. Pojawił się w jednej sali. Ktoś musiał go przenieść do innych pomieszczeń i raczej nie byli to pacjenci – zastanawia się pani Ewelina. Ona też nie skorzystała ze szczepień. Dopiero pobyt męża w szpitalu i zakaz odwiedzin dla niezaszczepionych zmusił ją do przyjęcia pierwszej dawki. – Z punktu szczepień poszłam prosto do szpitala. Wpuścili bez sprawdzania – mówi. Kobieta tłumaczy, że zwlekanie z zaszczepieniem wynikało raczej z niewiedzy niż z przekonania, że szczepionki nic nie dają, a mogą wywołać komplikacje. Przyznaje jednak, że najczęściej docierały do niej informacje o problemach poszczepiennych. – Powtarzano je codziennie. Zachęty były tylko w formie plakatów, ogłoszeń w gazetach, radiu i telewizji. Namawiali specjaliści, ale bardziej docierało to, co trafiało w bezpośrednim przekazie. Zabrakło mi wyobraźni. Nie brałam pod uwagę ewentualnych skutków zakażenia covidem – wyjaśnia.

 

Chciał żyć

W piątek, 8 października Mariusz był już w łańcuckim szpitalu. Miał kłopoty z oddychaniem, dlatego podano mu tlen. Noga goiła się dobrze po zabiegu w Jarosławiu. Nie mogłam go odwiedzać. Kontakt telefoniczny był utrudniony. Tym bardziej że pacjenci nie mogą mieć ze sobą swoich aparatów. Prosiłam, że tylko na chwilę wejdę do niego. Kupię wcześniej kombinezon. Zrobię wszystko, co należy, by nie dopuścić do zakażenia. Otrzymałam jednoznaczne – nie. We wtorek choroba zaczęła się nasilać. Mąż dostał maskę tlenową – pani Ewelinie trudno zebrać słowa. Opowiada, jak dzięki pomocy personelu oddziału udało jej się skontaktować telefonicznie z mężem. – Zapytałam, czy może jeszcze walczyć z chorobą. Skinął głową. Nie mógł już nic powiedzieć. W końcu wykrzyczał, że da radę – mówi ze łzami.

Atak wirusa się nasila. We wtorek następuje atak choroby. W czwartek, 14 października Mariusz zostaje zaintubowany i trafia na oddział intensywnej opieki. Wyniki badań płuc są złe. Pani Ewelina nie ustaje w próbach kontaktu z mężem. W końcu udaje się jej zobaczyć męża. Pomaga w tym ratownik z oddziału, udostępniając połączenie przez komunikator internetowy. Kobieta nie wie wtedy, że to ostania rozmowa. – Mąż nie może mówić, ale słyszy mnie. Zrozumiałam, że pyta, czy go uratują. Potwierdzam. To było jego ostatnie pytanie. Tego samego dnia wieczorem dostałam informację, że zmarł – opowiada kobieta. Mariusz odszedł 16 października o godz. 21.40. Miał 52 lata. Spoczął na Nowym Cmentarzu przy ul. Krakowskiej w Jarosławiu.

 

Nie wiem

– Nie wiem, jak przebiegałaby choroba, gdyby mąż był zaszczepiony, ale uważam, że podejście personelu, lekceważące zasady zapobiegania zakażeniom, styczność zdrowych z chorymi, traktowanie pacjenta, jak jednostkę chorobową mogło mieć wpływ na zakażenie. Gdyby reżim sanitarny był bezwzględnie przestrzegany, to prawdopodobieństwo zachorowania na covid byłoby znacznie mniejsze. Przekonałam się, że personel szpitala z jednej strony wymaga, a z drugiej sam nie przestrzega zaleceń. Mam żal, bo mąż spotkał koronawirusa w miejscu, które kojarzyło się nam z pomocą i bezpieczeństwem – podsumowuje kobieta. – Gdyby można było cofnąć czas. Dziś wiem, że nie należy opierać się na rozpowszechnianych wszędzie, ale często niepotwierdzonych informacjach, o szerzących się powikłaniach szczepiennych, czy nic nie dających maseczkach i dezynfekcji. Wiem, że warto podchodzić rzeczowo i korzystać z dostępnych możliwości zapobiegania – dodaje pani Ewelina.

 

Reżim jest zachowany

Na terenie szpitala wprowadzono zasady dotyczące przestrzegania reżimu sanitarnego w związku z trwającą pandemią SARS CoV-2, zgodnie z aktualnymi wytycznymi Ministra Zdrowia oraz Głównego Inspektora Sanitarnego. Bieżąca kontrola personelu w zakresie postępowania z zaleceniami, nie wykazała niezgodności. Pacjenci przyjmowani są do oddziałów po uzyskaniu ujemnego wyniku testu antygenowego (w czasie nie dłuższym niż 48 godzin). Warto nadmienić, że pomimo uzyskania ujemnego wyniku powyższego testu, pacjent może być w okresie wylęgania choroby, co będzie skutkowało pozytywnym wynikiem za kilka dniPiotr Pochopień, dyrektor Centrum Opieki Medycznej w Jarosławiu krótko odnosi się do uwag dotyczących pracy szpitala.

erka