Śmierć zajrzała mu w oczy

Starszy mężczyzna leży nieprzytomny na łóżku. Ma przemoczone ubranie. Charczący oddech świadczy, że jego stan jest bardzo poważny. Dwie panie z pomocy społecznej czekają na przyjazd karetki, którą przed chwilą wezwały. Tragizm potęguje straszny bałagan i ziąb w pomieszczeniu. Unoszące się zapachy świadczą, że od dawna nikt tam nie sprzątał. Taki widok zastaliśmy rano, dwa dni przed Wigilią, w mieszkaniu znajdującym się przy pruchnickim rynku.

O dramatycznej sytuacji mieszkańca Pruchnika poinformowali Gazetę Jarosławską mieszkańcy. Nie mogli pogodzić się z tym, że znany w miejscowości pan Grzegorz został zostawiony sam na sam z chorobą i zimą. Sąsiedzi przyznają, że mężczyzna był nieporadny życiowo, ale w miarę sobie radził. Niestety ostatnio jego stan się pogorszył.

– Od czterech dni nie było go widać. Wczoraj było pogotowie i policja. Z tego co wiem, to nie zabrali go do szpitala – słyszymy od spotkanej na rynku kobiety. Karetkę wezwały zaniepokojone stanem mężczyzny pracownice z Ośrodka Pomocy Społecznej w Pruchniku. Ratownicy zastali pana Grzegorza w stanie dobrym, a on sam odmówił wyjazdu do szpitala. Według załogi karetki mężczyzna nie wymagał hospitalizacji, tylko opieki służb socjalnych. Ratownicy poinformowali o zdarzeniu policję. Pacjenta pozostawili pod opieką policji i sąsiadów. Ratownicy zwrócili także uwagę na tragiczne warunki, w jakich przebywał mężczyzna zaznaczając m.in., że leżący w pomieszczeniu pies trząsł się z zimna. – Po odjeździe pogotowia spędziłem z nim kilka godzin. Napaliłem w kuchni, ale trudno było rozgrzać wyziębione od dawna mieszkanie – zapewnia mężczyzna, który pana Grzegorza zna od lat, a w trakcie wizyty ratowników akurat był w pobliżu. – W pokoju obok mieszka kobieta. Zbiera się tam szemrane towarzystwo. Na ich pomoc trudno liczyć, co najwyżej mogą przysporzyć kłopotów – mówią ludzie spotkani na rynku. Okazuje się, że sąsiedzi pana Grzegorza są dzikimi lokatorami i trudno powiedzieć, czy miał on coś do powiedzenia, gdy się sprowadzali.

 

Zrobiliśmy, co w naszej mocy

– Wszystko, co leży w gestii służb pomocy społecznej zostało wykonaneMarta Wałach, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Pruchniku. – Pan Grzegorz korzystał z opieki Środowiskowego Domu Pomocy. Miał tam wyżywienie. Mógł zadbać o sprawy związane z higieną osobistą. Ostatnio przychodził coraz rzadziej, a w końcu zrezygnował. Nie możemy nikogo zmusić – zapewnia dyrektor. Ośrodek zakupił mu także opał. Raz w tygodniu odwiedza go także opiekunka. Problem w tym, że mężczyzna nie bardzo chce korzystać z udzielanego wsparcia, a służby nie mogą go w żaden sposób zmusić. Na dodatek ma stałe dochody w postaci renty.

 

Trafił do szpitala

Ratownicy z pogotowia wezwanego w środę, 22 grudnia, natychmiast podejmują decyzję o zabraniu pacjenta. Mają problem z wniesieniem noszy, ponieważ cały korytarz zajmują śmieci. Pan Grzegorz znalazł się w warunkach pozwalających mu dojść do siebie. Święta spędził pod opieką lekarzy. W Urzędzie Miasta Pruchnika zapewniono nas, że pracownicy zajmą się pozostawionymi dwoma psami i kilkoma kotami oraz zabezpieczą mieszkanie. Burmistrz Pruchnika Wacław Szkoła przyznaje, że sytuacja w jakiej znalazł się mieszkaniec jest skomplikowana, ale samorząd nie pozostawi pana Grzegorza na łasce losu. Możliwe, że trzeba będzie podjąć starania o skierowanie go do domu pomocy społecznej.

 

Zgodnie z przepisami

Mieszkaniec Pruchnika, zajmujący część domu leżącego obok siedziby Urzędu Miasta i Ośrodka Pomocy Społecznej w Pruchniku, znalazł się na granicy śmierci. Służby socjalne zapewniają, że działały zgodnie z przepisami i zrobiły wszystko, co z nich wynika. Można się zastanawiać, czy wpływ na dramatyczną sytuację miała tylko nieporadność pana Grzegorza, czy część winy spoczywa na prawie wymuszającym bezduszność u osób odpowiedzialnych za jego realizację.

erka