Tuż przed metą

Jesień nam się zepsuła. A raczej pokazała swoje prawdziwe oblicze wypychając wreszcie letnią porę na koniec kolejki. W końcu jest październik. Już od jakiegoś czasu mamy albo upał albo zimno. Teraz też mało kto zdążył się przestawić i przyzwyczaić do innej, niższej temperatury, tak szybko pikowała w dół na termometrze. W polityce podobnie: Obyś był zimny albo gorący, jak w Piśmie Świętym. Jak jesteś za tymi, to nie możesz być tym, za kogo się do tej pory uważałeś. I odwrotnie. Po środku, w rozkroku, nie można stać. Trzeba się określić. Wybrać. Powiedzieć zdecydowanie, za czym się jest i wziąć na klatę wszystkie konsekwencje tego wyboru.

W telewizji można obejrzeć sobie tzw. blok audycji referendalnych. Bez żadnej przerwy, w losowej kolejności, otrzymujemy taką zbitkę informacji, że przeciętny wyborca może zgłupieć. „Weź kartę”, „nie bierz karty”, „zagłosuj w wyborach”, „odmów udziału”. Przy okazji prztyczki w nos konkurencji, wyciąganie afer, odwoływanie się do pierwotnych potrzeb człowieka, granie na emocjach. Do tego różna jakość nagrań, od profesjonalnych po takie, które można kojarzyć z latami 90. Kto podatny, nafaszeruje się tą sieczką. Ci już najedzeni wierzą albo chcą wierzyć i włączają się aktywnie w kampanię. Ile w ostatnim czasie wieców, otwarć, spotkań, konwencji i konferencji, aż ciężko nadążyć. Zazwyczaj jednak każdy obraca się w swoim kręgu, co jeszcze bardziej utwierdza go w słuszności jego działań, gdy z każdej strony słyszy tylko pochlebstwa i hasła „zwyciężymy”. Wichrzycieli i przeciwników przecież nie zaprasza się albo dyskretnie usuwa. I tak żyje się w swojej bańce. Dla niektórych niedzielny wieczór, 15 października, może okazać się bolesnym upadkiem na ziemię.

Na naszym lokalnym podwórku, jak i na tym ogólnopolskim placu zabaw, kandydaci ważą, co im się bardziej opłaci: czy chwalić siebie, czy oczerniać rywala. Bo w obietnice już po równo chyba nikt nie wierzy. Kogo mamy do wyboru, widzimy na każdym kroku. Na ulicach wiszą plakaty i banery. Co ciekawe, najwięksi konkurenci postawili na podobną kolorystykę przewodnią: białe tło, granatowe i czerwone detale, gdzieś tam miga serduszko. Na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia. Kto był pierwszy? Kto od kogo zgapił pomysł? A może pracowali nad tym ci sami spece od marketingu i grafiki? Nie wiadomo. Symbolicznie można poprzez te plakaty uznać jednak, że mimo różnic i zaciętości wobec siebie, coś te dwie największe partie łączy. I nie jest tu mowa bynajmniej o barwach ich materiałów wyborczych.

 

Dominika Prokuska