Rok po powodzi

Pod koniec ubiegłego tygodnia przez Polskę przeszły gwałtowne burze. U wielu budziły one strach, że może się powtórzyć sytuacja sprzed roku. Dokładnie 26 czerwca 2020 roku w wyniku tzw. powodzi błyskawicznej zalanych zostało wiele budynków i gospodarstw. Najbardziej ucierpiały gminy Jawornik Polski i Kańczuga. Jak rok po tym zdarzeniu wygląda życie mieszkańców, którym woda zabrała wszystko?

Tadeusz Piejko, właściciel tartaku z Manasterza do dziś odrabia straty po ubiegłorocznej powodzi. Jak opowiada, widoczna ładowarka była po dach w wodzie.

Było upalne, piątkowe popołudnie. Właśnie zaczynały się wakacje, za dwa dni, w niedzielę, miały się odbyć wybory prezydenckie. Życie toczyło się jak zwykle swoim rytmem.

Widać było, że zbiera się na burzę, ale wszystko stało się tak szybko. Nagle zrobiło się ciemno, zaczęło padać. Wyszłam na piętro swojego domu, na balkon i zobaczyłam że drogą płynie woda, to było takie nierealne, ale niestety prawdziwe. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę – opowiada jedna z mieszkanek Manasterza. Jej dom szczęśliwie stoi na wzniesieniu, więc woda do niego nie dosięgła, ale inni nie mieli tyle szczęścia.

Na pierwszych nagraniach docierających za pośrednictwem mediów społecznościowych widać było załogę OSP z Jawornika Polskiego siedzącą na dachu swojego zalanego niemal po dach wozu strażackiego. Jechali pomóc innym, a okazało się że sami będą jej potrzebować. Mieszkańcy Siedleczki z niedowierzaniem patrzyli, jak niedawno oddany do użytku polder, mający pomieścić ogromne ilości wody i tym samym ochronić okolicę przed zalaniem, przepełnia się.

Kolejka wąskotorowa na razie nie dojedzie do Hadli Szklarskich, gdzie w pewnym miejscu torów po prostu nie ma.

Wiele udało się zrobić, ale…

Jadąc ponownie trasą do Jawornika Polskiego, przez Kańczugę i Manasterz, na pierwszy rzut oka nie widać, że rok temu mijane przez nas domy stały w wodzie. Gdzieniegdzie, zwłaszcza na starszych drewnianych budynkach można dostrzec pewne odcięcie kolorystyczne, zdradzające dokąd sięgał żywioł. W innych miejscach przypominają o tym murowane budynki, odarte z tynku do gołej cegły na wysokości ok. metra, dwóch od ziemi. Niektórzy na swoich podwórkach trzymają jeszcze uszkodzone w powodzi przedmioty, ale jest ich niewiele. Bardzo szybko do życia powróciła natura, rozwijając bujnie swoją roślinność. Widać to zwłaszcza na nieczynnych torach wąskotorówki, w Hadlach Szklarskich i w ich okolicach. Do dziś nie udało się naprawić torowiska na całej długości, ale i tak można uznać za sukces fakt, że na razie kolejka jeździ na skróconej trasie, do zalewu w Łopuszce Małej. Przez ten rok wiele udało się zrobić, m.in. odbudować zniszczone odcinki dróg czy mosty.

Uszkodzeniu uległy też mosty. Na szczęscie udało się je odbudować.

Straty odczuwalne do dziś

Po powodzi było wiele podsumowań, liczb – co w pewnym stopniu pokazuje ogrom strat. W pewnym, bo prawdziwe ludzkie dramaty to nie liczby, a prawdziwe życie. Życie z którym trzeba się było mierzyć tuż po tym, gdy woda ustąpiła. Stało się to po ok. 2 godzinach. Obraz był przerażający: wszędzie muł, błoto, zniszczone przedmioty odnajdywane kilkaset metrów dalej, zniszczone uprawy, zalane samochody, domy, budynki gospodarcze, przedsiębiorstwa zatrudniające okolicznych mieszkańców. Właścicielem jednego z nich jest Tadeusz Piejko prowadzący od 30 lat tartak w Manasterzu. Plac znajduje się nieco poniżej drogi, jak większość domów, które najbardziej ucierpiały. Od tyłu wije się wokół niego spokojna i niewielka na co dzień, rzeka Mleczka. To właśnie ona w czasie intensywnego opadu deszczu rok temu stała się przyczyną tak wielu zniszczeń.

Woda w tartaku sięgała dwóch metrów. Zalane było wszystko: przygotowane na sprzedaż drzewo, maszyny, samochody, budynki. Porwało betonowe ogrodzenie. Zniszczone zostały wszystkie dokumenty firmowe. Wiele rzeczy znajdywaliśmy kilkanaście metrów dalej, w polach, np. przewrócony wózek widłowy. Mieszkający obok syn niewiele zdążył uratować. Wszystko działo się popołudniu, na terenie tartaku nikogo już nie było, a woda przyszła szybko – opowiada pan Tadeusz.

Początkowo nie wyobrażał sobie, że firmę uda się dźwignąć. Straty były ogromne, na początku na szybko oszacowane na ok. pół miliona złotych. Z pomocą przyszli jednak ludzie. Pomogli sprzątać plac i budynki, powstała internetowa zbiórka pieniędzy. Nie zostawili samego przedsiębiorcy, który był jednym z nich. Choć dziś tartak znów pracuje, to jak mówi jego właściciel, wciąż trwa odrabianie strat, konieczne było wzięcie kredytów. Koryto Mleczki płynącej za tartakiem zostało pogłębione i poszerzone. Mimo wszystko strach wśród mieszkających najbliżej, pozostał. Gdy zbiera się na burzę, wielu z nich ma przed oczami obrazy z tamtego dnia i ma nadzieję, że już nigdy się one nie powtórzą.

 

Dominika Prokuska