Prawie zabił naszego psa

Mężczyzna z wojskowym plecakiem kijem do nordic walking uderzył w głowę szczekającego na niego psa. Pies padł na ziemię bez jakichkolwiek oznak życia. Wszystko działo się na oczach dziewczynek, które chwilę wcześniej spuściły go ze smyczy. Były kilkadziesiąt metrów od domu.

W niedzielne popołudnie, 31 maja nasza Czytelniczka wraz z mężem i dwójką dzieci wracała z rodzinnego spaceru. Dziewczynki prowadziły na smyczy małego pieska, miniaturkę Yorka, którego kilkadziesiąt metrów od domu spuściły ze smyczy. Pies oddalił się nieznacznie od swoich właścicielek. Nagle spacerującą rodzinę wyprzedził mężczyzna, z wojskowym plecakiem. W ręku trzymał kije do nordic walking.

– Mój pies, widząc go, podbiegł do niego i zaczął szczekać. Nie zrobił nic więcej. W pewnym momencie mężczyzna odwrócił się i walnął go kijem w głowę. Pies bez oznak życia padł na jezdnię – opowiada nasza Czytelniczka. – Moje córki wpadły w histerię. Zaczęły płakać. Wszystko to działo się na naszych oczach. One były najbliżej – mówi właścicielka psa.

Czytelniczka próbowała zatrzymać oddalającego się mężczyznę.

– Pobiegłam za tym człowiekiem krzycząc by zobaczył, co zrobił. Ten, się nawet nie obejrzał. Mąż wziął psa na ręce. Szliśmy w stronę domu. Pies ciągle nie odzyskiwał przytomności. Z pyszczka ciekła mu krew. Myśleliśmy, że nie żyje – relacjonuje ze smutkiem w głosie kobieta.

 

Musieliśmy go ratować

– W tych nerwach nie potrafiłam nawet znaleźć numeru telefonu do przychodni weterynaryjnej. Po kilku próbach udało mi się skontaktować z lekarzem weterynarii. Ubłagałam go o natychmiastowe przyjęcie. Po 30 minutach byliśmy już w Przemyślu. Zanim dotarliśmy na miejsce pies zaczął się ruszać – wspomina z entuzjazmem mieszkanka Jarosławia.

Doktor zajął się naszym psem. Dał mu lekarstwa, zrobił zastrzyki oraz prześwietlenie. Nie potrafił jednak powiedzieć, co będzie dalej. Tłumaczył, że to bardzo ciężki uraz głowy.

– Na szczęście żadne kości nie były złamane. Po około dwugodzinnej wizycie w gabinecie i otrzymaniu profesjonalnej pomocy wróciliśmy do domu. Cała noc czuwałam nad naszym psem. Był bardzo niespokojny. Widać było, jak cierpi – mówi właścicielka psa.

Przez kolejne dni cała rodzina na zmianę opiekowała się swoim pupilem. Nie obyło się bez kolejnych wizyt w przychodni weterynaryjnej oraz kosztów z tym związanych. Obecnie piesek czuje się już lepiej, ale nadal wymaga leczenia. Cała rodzina ma nadzieję na jego rychły powrót do zdrowia.

– Ten pies od siedmiu lat jest członkiem naszej rodziny. Jesteśmy do niego bardzo przywiązani. Może i jest krzykliwy, ale nigdy nikomu krzywdy nie zrobił. Przy jego posturze i wadze nic groźnego zrobić nie może. Niejeden kot go pogonił – zapewnia właścicielka.

 

Sprawę bada Policja

Właścicielka psa zgłosiła całe zajście organom ścigania.

– Prowadzimy czynności w tej sprawie – potwierdza asp. szt. Anna Długosz, oficer prasowy KPP w Jarosławiu.

Właścicielka psa ma nadzieję, że policjanci zajmą się tą sprawą i nie pozostawią jej bez wyjaśnienia.

– Uważam, że nie powinno się przyzwalać na takie zachowania, ponieważ brak reakcji może spowodować jeszcze większą tragedię – tłumaczy Czytelniczka.

Prawdą jest, że córki naszej Czytelniczki nie powinny były spuszczać pieska ze smyczy, pomimo tego, że droga, którą szły nie była ruchliwa. Pytanie tylko, czy pies, który nie miał smyczy zasłużył sobie na to, by prawie pozbawiać go życia?

EK