Kukurydza pod napięciem

Węgierka: Kilka lat problemów z uzyskaniem odszkodowania za zniszczone przez dziką zwierzynę uprawy doprowadziły pan Grzegorza do skorzystania z ostatecznego wyjścia, czyli odwołania się od decyzji oceniających do sądu. – Mówili, że jeśli nie zgadzam się z oszacowaniem szkód, to mogę wnieść pozew do sądu, więc wniosłem. Wyrok podniósł kwotę zniszczonych upraw sześciokrotnie w porównaniu z propozycją szacujących. Niedługo po decyzji sądu myśliwi zabezpieczyli moje pole przed szkodami ogradzając je pastuchem elektrycznym. Drugą działkę zabezpieczyli siatką – opowiada rolnik.

 

Wynika z tego, że można skutecznie zabezpieczyć uprawy i spoczywa to na kołach łowieckich, a szacowanie szkód jest dalekie od rzeczywistości – podkreśla pan Grzegorz. Jego przykład pokazuje, że w przypadku rażącej różnicy między stratami wyrządzonymi przez dziką zwierzynę a proponowanym odszkodowaniem rolnik niekoniecznie pozostaje sam w starciu z myśliwymi odpowiedzialnymi za wypłatę odszkodowań na dzierżawionych przez koło łowieckie terenach.

 

Droga długa ale skuteczna

Niszczenie upraw przez dziką zwierzynę jest sporym problemem rolników, a szczególnie tych, którzy mają swoje pola w sąsiedztwie lasów i obszarów zadrzewionych. Odszkodowania za utratę plonów wypłacają koła łowieckie dzierżawiące teren na podstawie szacunków. Wysokość szkód określają myśliwi i leśnicy z udziałem rolnika. Taka wycena nie zawsze zadowala rolnika. Świadczą o tym przychodzące co roku interwencje do Redakcji Gazety Jarosławskiej.

Pan Grzegorz gospodarujący na gruntach położonych w Węgierce i Woli Węgierskiej ma utrapienie z dzikami i złe wspomnienia po kontaktach z szacującym szkody. Zarzutów ma sporo. Po interwencjach w różnych instytucjach zakończonych sprawami sądowymi ma też przekonanie, że rolnik nie jest sam, a odpowiadający za szkody mają też możliwości pozwalające na zabezpieczenie upraw przed dziką zwierzyną. – Trzeba tylko gromadzić dokumenty i potwierdzenia szkód. W przeciwnym wypadku rolnik zostaje sam, a po drugiej stronie ma kilka osób. Bez konkretnych dowodów nie ma szans – zaznacza.

 

Samotna walka

– Przełomowy był 2016 r. Wtedy dziki zniszczyły mi blisko 2 hektary kukurydzy. Dostałem 1 200 złotych odszkodowania. Ta kwota nie pokryła nawet kosztu nasion, a gdzie nawozy, paliwo i praca. Powiedziałem dość. Po kolejnym śmiesznym odszkodowaniu skierowałem sprawę do sądu. Postępowanie trwało kilka lat – opowiada rolnik. Wniosek do sądu złożył w 2017 r. Chodziło o zaniżone odszkodowanie. Oceniający proponowali mu 500 zł. On uważał, że stracił co najmniej 3 tysiące zł. Sąd stanął po jego stronie. Wyrok zapadł wiosną tego roku. – Nagle tydzień po wygranej sprawie moje najbardziej nękane przez zwierzynę pola zostały ogrodzone. Jedno pastuchem. Drugie siatką leśną. Wcześniej proponowałem kołu łowieckiemu, że skoro nie chce płacić odszkodowań to niech w odpowiedni sposób zabezpieczy uprawę. Otrzymywałem odpowiedź, że są ambony i wysiadki. Nie brali pod uwagę, że konieczne są jeszcze dyżury myśliwych. Dzisiaj na ogrodzonych polach nie ma szkód. Koło nie musi wypłacać odszkodowań i obie strony są zadowolone – podsumowuje rolnik.

W sądzie toczy się kolejne postępowanie dotyczące podobnej sprawy. Pan Grzegorz jest dobrej myśli. – Przy dość dziwnych argumentach zgłaszanych przez myśliwych musiałem skorzystać z opinii biegłych sądowych. Ich wyjaśnienia obalają sporo stwierdzeń, jakie rolnicy słyszą od szacujących szkody. Oni potrafią wmawiać, że to wina rolnika, bo źle zasiał. Mnie próbowali nawet wmówić że hektar kukurydzy zniszczyły myszy i szczury, choć widać było że zbuchtowały ją dziki. Był nawet argument, że sieję zbyt wysoko plonującą kukurydzę. Ten argument obalił biegły stwierdzając, że taki jest cel pracy rolnika. Podobnie było z tłumaczeniem, że mam pole za blisko lasu -opisuje pan Grzegorz. To tylko część opisanych przez niego przykładów.

 

Biegli nie zostawili suchej nitki

Biegli sądowi analizujący proces wyliczenia odszkodowań mieli pełno uwag do ustalania ich wysokości. – Decyzja to ładnie ubrane w słowa uzasadnienie wysokości kwoty. Skąd się jednak wzięła powierzchnia nie wiadomo. W protokole nie ma nawet numeru działki, a (…) każdy może wpisać sobie dowolną liczbę bez stosowania jakiejkolwiek metody wyliczeń. Gdyby to były różnice rzędu kilku procent można je przyjąć, ale rozbieżność między oceną rzeczoznawcy i biegłego sądowego a kołem łowieckim są rzędu 80 – 90 procent – stwierdza biegły. – Za oszacowane przeze mnie na 14 tys. zł szkody zaproponowali odszkodowanie w wysokości 2 tys. zł. Nie zgodziłem się. Podnieśli do 5 tys. zł. To świadczy jak je ustalają – dopowiada pan Grzegorz.

Koło łowieckie zauważyło, że rolnik sam przyczynił się do szkód, bo posiał kukurydzę i jej nie zabezpieczył. Dał w ten sposób bazę żerową dla dzików. Biegły odpowiada, że rolnik nie ma żadnego obowiązku zabezpieczania swego pola przed zwierzyną dziką. Pyta też myśliwych, czy uprawiający kukurydzę rolnik przyczynia się do zapewnienia bazy żerowej, bo według rzeczoznawcy cel uprawy jest inny.

– To zadaniem koła łowieckiego jest utrzymanie populacji zwierząt gatunków łownych w takiej liczebności, aby przeciwdziałać szkodom oraz zabezpieczać uprawy lub wypłacać odszkodowania. Rolnik ma prawo prowadzić swoją działalność, w tym uprawiać kukurydzę – podsumowuje rzeczoznawca.

Pan Grzegorz zauważa, że w wielu przypadkach współpraca miedzy kołami łowieckimi i rolnikami układa się dobrze i nie ma problemów z odszkodowaniami lub ogrodzeniem pól. On nie miał szczęścia i szukał rozwiązań w sądzie.

Jego przykład pokazuje, że rolnik może skutecznie starać się o zabezpieczenie przysługujących mu praw i nie warto rezygnować z dochodzenia racji.

 

erka