Nawet epidemia powszednieje

W miniony piątek po południu na ul. Grunwaldzkiej w Jarosławiu był już korek. Maseczki nosimy od niechcenia z nosem na wierzchu, bo łatwiej oddychać. Przy jarosławskim rynku ruszyła lodziarnia. Sprzedają zgodnie z nakazem, czyli na wynos. Problem w tym, że w miejscu publicznym trzeba mieć usta i nos zasłonięte, a lody wymagają odsłonięcia. Ludzie dają sobie radę i to świadczy, że wirusa też opanujemy, a do normalności już wracamy.

Każdy wie, jak sobie z wirusem radzić. Receptury fundują nam politycy i celebryci. Rzadziej naukowcy i lekarze. Pierwsi mają super metody, tylko nierealne. Drudzy są bardziej stonowani. Premier Nepalu zaleca na przykład dezynfekowanie wrzątkiem. Może to dobre i wirusa zniszczy. Trudno powiedzieć, jak przetrwa takie postępowanie dezynfekowany. Telewizje też muszą sobie jakoś radzić przy zakazie kontaktów i zgromadzeń, więc wykorzystują telerozmowy. Dziennikarz siedzi w studio, a interlokutor u siebie w domu. Jest fajnie, a przy okazji wszyscy rozmówcy są na tle książek. Większość ma potężne biblioteki porównywalne przynajmniej z Jagiellonką. Ciekawe ile z tych książek przeczytali. Możliwe, że działa jakaś aplikacja i zamiast doklejać czapeczkę dokleja książki i wszystko jest super, a gość wygląda jak sorboński profesor, albo jak Filip w konopiach.

Wiosna w pełni. W tym roku zanim zaczną się matury, to kasztany już dawno przekwitną. To też zasługa koronawirusa. Codzienne raporty informują nas ile osób zachorowało i ile wyzdrowiało. W sumie przekazują nam informację o liczbie stykających się z wirusem, którym zrobiono testy. Jak komuś nie zrobiono, to oni on, ani cała reszta nie ma zielonego pojęcia, czy wirus go dopadł, czy nie dopadł. Słyszymy, że oddziały szpitalne, a nawet całe szpitale muszą przejść kwarantannę, bo trafił się chory. Nawet policjantów trzeba było odsunąć od służby, bo ktoś z wirusem pojawił się na posterunku. To zrozumiałe, że najbardziej narażeni są ci, którzy z racji swej pracy muszą mieć styczność z ludźmi. Urzędnicy się zamknęli, więc zagrożenie zminimalizowali. Sprzedawcy się nie zamkną, bo chleb jest codziennie potrzebny. Do tej pory nie było informacji, że jakiś sklep objęto kwarantanną. Widocznie ekspedientki należą do najbardziej odpornej grupy zawodowej.

Paliwo tanieje, tylko nie u nas. Litr benzyny na Śląsku kosztuje 3.80 zł. W Warszawie 4,20 zł. Na Podkarpaciu średnio trzeba zapłacić dwa grosze powyżej 4 zł, a w Jarosławiu dwa grosze mniej niż 4,50 zł. Jeden kraj, a ceny różne. Ale z paliwem tak jest od dawna. Przyzwyczailiśmy się już, że jak ropa drożeje, to benzyna też drożeje, jak ropa tanieje, to tanieje samotnie. W ubiegłym tygodniu zdarzało się, że cena baryłki ropy spadła poniżej zera, czyli dostawcy dopłacali, by ja zabrać. U nas połowę ceny paliwa stanowią podatki. Nie może więc tanieć, bo by się budżet zawalił.

Ogólnie to wszystko mamy poukładane. Są zakazy i nakazy oraz obostrzenia. Jest tarcza, a więc i jakiś miecz być musi. Jest też przedwyborczy chaos tak dalece rozbudowany, że najprawdopodobniej od czasów Mieszka większego pomieszania nie było. Gdyby w podobny sposób, jak organizowane są wybory potraktowano wirusa, to biedak przepadłby natychmiast.

Roman Kijanka