Tylko bawcie się grzecznie

W ubiegłym tygodniu minął 50. dzień wojny na Ukrainie. Zdążyliśmy się nieco oswoić z niezrozumiałą agresją, choć nadal nie przechodzimy obok niej obojętnie. Tymczasem w kościele katolickim minęła Wielkanoc. Głośnym echem odbił się pomysł papieża Franciszka na piątkową drogę krzyżową w rzymskim Koloseum, podczas której krzyż niosły przedstawicielki rodzin rosyjskiej i ukraińskiej. Razem. W czasie, gdy kraje te są w stanie wojny i jeden napadł na drugi nie patrząc na to, że narody te są sobie bliskie. Sytuacji nie ratowało nawet to, że panie ponoć się znały i lubiły. Decyzja wzbudziła spory niesmak, tym bardziej jeszcze, że chodziło o stację drogi krzyżowej mówiącą o śmierci Jezusa. Sama symbolika biła aż nadto. Pytanie czy w kolejnych latach doczekamy się wspólnej modlitwy np. pedofila i jego ofiary? Czy nie jest to bagatelizowanie i spłycanie problemu? Owszem, papież zapewne życzyłby sobie, by na świecie panował pokój, nikt się nie kłócił i nie zabijał. Przypomina to nieco sytuację z przedszkola czy domu, kiedy to pani lub mama nie interesując się kto zawinił i dlaczego, każe pogodzić się dzieciom – podać sobie rączki i grzecznie bawić się dalej. Najlepiej po cichu, by nie przeszkadzać i nie sprawiać problemu. Agresor w tym wypadku mimo wszystko ma poczucie zwycięstwa, ofiara – jeszcze bardziej czuje się ofiarą, bo wydaje jej się, że nikogo nie obchodzi co ma do powiedzenia i nikt jej nie uwierzy. W sytuacji gdy trwa wojna, jak ma poczuć się naród ukraiński, gdy słyszy o takim pomyśle? Czy ma przeprosić, za to że jest atakowany? Czy ma nadstawić drugi policzek?

Inna wypowiedź płynąca z Watykanu to ta mówiąca, że sytuacji na Ukrainie wszyscy na świecie jesteśmy winni. Tu też analogiczna sytuacja – każdy jest współwinny, a więc tak naprawdę nikt, a już na pewno nie ten co rzeczywiście wszystko zapoczątkował. Tak też było w dzieciństwie, gdy dla spokoju karało się wszystkich, bo istniała poważna możliwość, że odpowiedzialny za wszystko jest ten, z którym lepiej nie zaczynać i bezpośrednio na niego nie wskazywać nazywając rzecz po imieniu, że jest zwykłym bandytą. A na tych słabszych, co i tak cicho pokornie siedzą, zawsze łatwiej zwalić winę i chwilowo uspokoić swoje sumienie, że „coś” się przecież zrobiło. Uspokajajmy się więc dalej – pozorując na co dzień swoje życie. Wchodząc w schematy, robiąc coś, na co wcale nie mamy ochoty, ale tak wypada lub trzeba albo oczekują tego od nas inni. Byle wszystko w wierzchu wyglądało na grzeczną zabawę i nikt się nie przyczepił.

 

Dominika Prokuska