To nie wina kobiety

Wracamy do tematu z ubiegłego numeru związanego z niełatwym doświadczeniem utraty dziecka przed narodzeniem. Tym razem rozmowa z ks. Januszem Kluzem, dotychczasowym wieloletnim kapelanem szpitala COM w Jarosławiu na temat roli księdza kapelana szpitalnego w niesieniu pomocy i wsparcia rodzinom doświadczającym straty dziecka, szczególnie dziecka nienarodzonego.

 

Jest ksiądz kapelanem szpitalnym już kilka lat i wspieranie rodzin po stracie bliskich jest ważną częścią zadań duszpasterskich kapelana szpitalnego. Jak to się jednak stało, że bliski stał się dla Księdza temat straty dzieci poczętych i wpierania ich rodzin? Czy to szczególne towarzyszenie było poprzedzone jakimś konkretnych wydarzeniem?

– Jestem kapelanem już kilka lat i kiedy przyszedłem do Jarosławia, w Przemyślu była organizowana konferencja/sympozjum na temat śmierci i stanów terminalnych, w którym wziąłem udział. Dużo mówiło się tam o ludziach dorosłych umierających, ale gdy ja zabrałem głos, wspomniałem o śmierci dzieci nienarodzonych wśród kobiet, z którymi spotykałem się podczas posługi w szpitalu. Wśród uczestników sympozjum przeważały kobiety i gdy zaproponowałem, by zorganizować sympozjum na ten właśnie temat, otrzymałem niesamowite brawa. Zrozumiałem wtedy, że wiele kobiet przeżyło stratę dziecka nienarodzonego i nie zawsze są w stanie same sobie z tym faktem poradzić. Widziałem przez lata, jak zmienia się nastawienie do tych kobiet i życia utraconego, dlatego postanowiłem zaangażować się i ja w pomoc i wsparcie, tym bardziej, że wiele kobiet przeżywających stratę dziecka przystępowało do spowiedzi. To co dało się mocno zauważyć to fakt obwiniania się kobiet za to, co się wydarzyło w ich życiu. Chcę od razu podkreślić – że może w bardzo niewielkim stopniu jest coś takiego, że kobieta nie uważała na siebie, ale w ponad 99% to jest niezależne od niej, nie jest absolutnie wina kobiety, ale jest im bardzo trudno się z tym pogodzić. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna pacjentka, która była bardzo zdziwiona, gdy jej tłumaczyłem, że to nie jej wina, że doszło do poronienia, że tak się po prostu czasem dzieje. Do dziś utrzymujemy kontakty i wiem, że jest bardzo wdzięczna za tamte rozmowy i wsparcie, a od tamtej pory do dziś inaczej przystępuje do swojej pracy (jest pielęgniarką) i o wiele częściej przystępuje do komunii. Również dawały do myślenia zapisane w mojej pamięci spowiedzi starszych już kobiet, które po wielu latach pamiętały traktowanie ich na oddziałach ginekologicznych po macoszemu, jako zło konieczne i piąte koło u wozu, że nie miały prawa pochówku, wręcz miały poczucie, że jest im odmawiane prawo do pożegnania i przeżycia żałoby. To mi uświadamiało jak ważny jest to temat i wielka potrzeba zajęcia się nim w mojej pracy duszpasterskiej.

 

Jak kształtowało się podejście do opieki nad kobietą i rodziną po stracie tak małego członka rodziny w naszym jarosławskim szpitalu?

– Na naszym oddziale ginekologiczno-położniczym były widoczne zmiany podejścia do pacjentek w sytuacji utraty dziecka, kiedy prowadziłem rozmowy z ordynatorem i oddziałową prosząc, by uwrażliwiać położne na te wszystkie sprawy. Pomagały mi w tym relacje koleżeńskie z ordynatorem Markiem Łosiem, ponieważ był moim kolegą szkolnym i łatwiej nam było rozmawiać na te trudne tematy, jakimi są strata członka rodziny w trakcie życia płodowego, przeżywanie żałoby, niesienie wsparcia rodzinie w tak trudnym momencie ich życia. To on właśnie podczas mojego obchodu po oddziale wskazywał na te konkretne kobiety, które potrzebowały otoczenia opieką duszpasterską. Podejmowałem to wyzwanie i powiem szczerze, że rozmowa kończyła się bardzo często spowiedzią (jeżeli kobieta nie była w stanie łaski uświęcającej), ale nie tylko – również w rozmowie nakierowywałem na dalsze działania informując o prawach pacjentki w tym konkretnym położeniu. Ostatnio – co mnie cieszy – nie musiałem już mówić szczegółowo, bo już były w tym obszarze odpowiednio zaopiekowane, poinformowane przez pracowników oddziału.

 

Czy zdarzyło się Księdzu towarzyszyć rodzinie w pożegnaniu utraconego dziecka i jak ta sprawa wygląda z punktu widzenia kościoła katolickiego?

– Oczywiście uczestniczyłem w kilku pogrzebach dzieci utraconych, odprawiałem Msze święte w kaplicy szpitalnej w intencji rodziny doświadczonej stratą (nie w intencji dziecka) i kiedy tłumaczyłem rodzinie, że ich dziecko jest zbawione, to na ogół zarówno u kobiet jak i u bliskich widać było wielką ulgę, pocieszenie, taki pokój spływający, myślę Boży pokój. Moje doświadczenie duszpasterskie pokazuje mi, że trzeba – czasem wbrew różnym opiniom, że przecież takie małe, nie widoczne dla nikogo i nie warto nad tym płakać – nie można przejść obojętnie i okryć milczeniem, bo dla tego małżeństwa, dla tej kobiety, było to oczekiwane dziecko, czy miało 3 tygodnie, 4 czy 3 miesiące – ból jest taki sam. W tym miejscu powiem jeszcze, że również chciałbym, aby i mężczyźni byli edukowani, bo ich wsparcie jest bardzo ważne dla kobiet, że powinni razem przechodzić ten trudny czas, żałobę, tak jak po urodzonym już dziecku czy dorosłym. Przypominam sobie spowiedzi, i to nie tylko w kaplicy szpitalnej, osób starszych, które po wielu latach nadal siebie winiły za utratę dziecka i fakt niepożegnania, należytego przeżycia żałoby, była to dla nich ciągle niezabliźniona rana, bo przed laty było jak było i nie dane im było przeżyć właściwie żałoby. Inną raną jest również fakt dokonania aborcji, i to jest już o wiele wiele gorszy stan i albo te kobiety próbują usuwać ten fakt ze swojej pamięci, ze swojej świadomości, albo widać, że jest to nie tylko niezabliźniona rana ale do końca bolesny i krwawiący wrzód. Bardzo istotne jest właściwe podejście do każdej śmierci człowieka – i również tego, który jeszcze się nie narodził tak oficjalnie na tym świecie, pochówek dziecka utraconego tak jak narodzonego czy dorosłego. Co jeszcze zauważyłem – ważna jest jakaś pamiątka po tym dziecku, tak jak po zmarłych dorosłych, po których bliscy zachowują fotografie czy inne rzeczy należące do nich; grób, na który mogą pójść, jak idą do bliskiego zmarłego. Tutaj w tym przypadku też nawet coś drobnego, będącego pamiątką, pomaga przeżyć żałobę, nie mówiąc już o pochówku w miejscu, gdzie można pójść się i się pomodlić. Dla tych osób to miejsce daje wielką ulgę. Istotne jest ono także z punktu widzenia innych członków rodziny, np. rodzeństwa utraconego dziecka, któremu możemy powiedzieć, że miało siostrzyczkę czy braciszka.

Za tydzień rozmowa z psycholog współpracującą z grupą wsparcia „Rodzice po stracie”, Joanną Gałasiewicz.

DP/fot. arch. pryw.