Serce papaja znowu bije

– Trzy miesiące nad nim siedziałem i w końcu był gotowy. Nasmarowany, wyregulowany. odmalowany i odpalający na dyg bez względu na temperaturę -Marian z Jarosławia wspomina wskrzeszenie w 1983 r. pierwszego ciągnika samoróbki. Dzisiaj może się pochwalić odnowieniem wielu traktorów domowej produkcji określanych jako SAM, czyli pojazd wykonany w jednym egzemplarzu na bazie części pochodzących z różnych maszyn.

 

Pojazdy nazywane esami, esiokami, papajami albo samopałami są do dziś spotykane na drogach, a nawet wracają do łask. Swój szczyt przeżyły w drugiej połowie ubiegłego wieku. Potoczne nazwy wzięły od silników S-7 i S-15 pochodzących z Wytwórni Silników Wysokoprężnych w Andrychowie, które najczęściej w nich montowano. Oficjalna nazwa SAM wywodzi się od konkursu tygodnika Motor o nazwie Samochód Amatorski Motoru prowadzonego w latach w latach 50. XX wieku, w którym prezentowano wykonane własnoręcznie konstrukcje. Natomiast papaj, to określenie dźwiękonaśladowcze związane z pracą jednocylindrowego wolnoobrotowego diesla.

 

Wypadek wszystko zmienił

Dzisiaj pan Marian jest na emeryturze. Pracował jako elektromechanik i monter konstrukcji stalowych. Jednak kończąc szkołę podstawową miał całkiem inne plany na życie. Nie miał kłopotów z nauką, więc wybrał liceum ogólnokształcące. – 11 września, zanim zdążyłem się zadomowić w nowej szkole miałem wypadek. Skutki były dosyć poważne. Bóle głowy nawracały. Musiałem przerwać naukę. Po roku poszedłem do szkoły zawodowej, bo trzeba było jak najszybciej zarabiać na siebie – wspomina. W pracy przewijał silniki elektryczne, a w domu ożywiał samoróbki. – Pierwszy wskrzeszony ciągnik sprzedałem prawie 40 lat temu. Dostałem równowartość kilku miesięcznych wypłat – mówi. Kolejny, który trafił do pana Mariana miał silnik z wózka widłowego, skrzynię biegów i rozrusznik z Robura, a resztę stanowiły części z różnych maszyn. – Potem były kolejne. Dawałem im nowe życie. Sprzedawałem, a pieniądze szły na budowę domu. Z silnikami S-15 zrobiłem kilka ciągników. Zaopatruję się na złomie. Czasem kupuję podzespoły u ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Zdarza się, że odkupuję ciągnik w całości i potem go remontuję – mówi konstruktor.

 

Ma chodzić

– Miałem silnik S-60 z Andorii, taki z dwoma kolami zamachowymi. Chyba z 1954 r. Mówili, że to chodzić nie będzie. Rozebrałem. Tuleja była pęknięta, a zamiast oleju zebrała się podobna do błota warstwa. Dokupiłem części na złomie. Potem okazało się, że zapłon przestawiony. Z synem znaleźliśmy martwy punkt. Ustawiliśmy, zalali paliwem i silnik zapalił. To była radość, tak słuchać jak sobie puka – opowiada pan Marian. Ożywiony motor znalazł właściciela pod Łodzią, a na warsztat jarosławskiego mechanika trafił kolejny pojazd. – Ten z silnikiem malucha kupiłem pod Jaroslawiem. Właściciel nie był zdecydowany na sprzedaż i trochę trwało zanim podjął decyzję i sam zadzwonił. Już jest po remoncie i zostanie ze mną. Nie sprzedam go za żadne pieniądze – zapewnia pokazując traktorek pomalowany na żółto-niebiesko. – Czerwonego bym się pozbył, bo wiem gdzie stoi kolejny czekający na nowe życie – dodaje, zapewniając że silniki będą jeszcze długo chodzić.

 

Kierownica z santany, przełączniki z syrenki

– Silnik z malucha sprzęgnięty ze skrzynią z Żuka, koło kierownicy miałem z volkswagena Santany, a wszystkie przełączniki są z Syrenki. Do tego dodam tylne reflektory z Władimirca. Błotniki i nowe opony już są. Podnośnik ze złomu. Przerobiony pod zaczepy. A tu dostosowałem hak i cały system podwieszania ze starego Ursusa. Znajdziemy części z Robura. Tu skrzynia jest z Gaza. Są też podzespoły z samochodów ciężarowych – opowiada pan Marian pokazując stojące na podwórku traktorki. O każdym może wiele powiedzieć. Pamięta gdzie zdobył części, co musiał w nich przerobić, który simering czy podkładkę trzeba było wymienić. – Kiedyś dorabiałem sobie rozbierając auta. Maluchy, Syreny, Polonezy i inne. Złom woziłem do Stalowej Woli. Dzięki temu wiem, co z nich można wykorzystać. Ten zielony ciągnik ma skórzane wygodne siedzenia. Ten z fiatowskim silnikiem też będzie takie miał. Zmienia się podejście do samoróbek. Dawniej zastępowały trudno dostępne ciągniki. Dziś zaczynają być klasyką. Niedawno sprzedałem ciągniczek z silnikiem S-15. Ma służyć tylko rekreacji – mówi mechanik.- Lubię to. Od dziecka fascynowały mnie takie sprawy. Chociaż interesu na tym zrobić nie można i jeszcze trzeba znieść narzekania żony. To jednak moje życie – podkreśla.

Nieseryjne ciągniki

Tworzone w małych warsztatach mechanicznych, a czasem nawet w przydomowym garażu eski były często spotykane na polskich drogach, szczególnie na obszarach o rozdrobnionym rolnictwie. Na Podkarpaciu było ich szczególnie dużo. Pod koniec lat 80 ubiegłego wieku mogło po naszych drogach jeździć nawet 100 tys. takich pojazdów. Były przykładem samowystarczalnego podejścia w czasach, gdy zakup seryjnego ciągnika był utrudniony. Świadczyły też o zmyśle inżynierskim i konstrukcyjnym domorosłych mechaników, którzy potrafili połączyć ze sobą podzespoły często zebrane na złomowiskach i stworzyć sprawny i dobrze sobie radzący pojazd. Dziś nadal spotkamy zapaleńców ożywiających ciągniki wyprodukowane w stodole i składające się z różnorodnych części pochodzących z pojazdów, które kiedyś spotykało się na drogach. Tego typu konstrukcje są także dostępne na portalach ogłoszeniowych i mimo unowocześnienie przemysłu motoryzacyjnego oferta jest dość pokaźna.

erka