Nie do pomyślenia

Pomoc Ukrainie trochę przycichła. Wiele wskazuje na to, że sytuacja u naszych wschodnich sąsiadów, jakby nam trochę spowszedniała. Przyzwyczailiśmy się do huku samolotów, widoku bomb przelatujących nad miastami, a nawet ciał leżących na ulicach, pokazywanych na okrągło w telewizji. Po dwóch miesiącach wałkowania w kółko tego samego uznajemy, to za normalność, choć normalne wcale to nie jest. Ostygli też lokalni przywódcy wrzucający, co jakiś czas świeże foteczki z przejść granicznych. Może dlatego, że napływ uchodźców znacznie się zmniejszył? Przez ostatnie dni ruch odbywał się w drugą stronę. Wiele z osób, które po wybuchu wojny przekroczyły naszą granicę, postanowiło z powrotem, bądź tylko na święta wrócić na Ukrainę.

Wśród społeczeństwa nastroje też już się trochę zmieniły. Choć za serce ciągle chwytają nas obrazy ludzi klęczących na ulicach, opłakujących swoich bliskich, to chęć pomagania nie jest już tak ofiarna, jak kiedyś. Na wierzch wylazły pierwsze niesnaski i nieporozumienia. Pocztą pantoflową zaczęły krążyć opowieści o obywatelach Ukrainy jeżdżących pod prąd oraz wykorzystujących naszą naiwność i chęć niesiania pomocy. W rozmowach słyszymy choćby o kobiecie, która w galerii handlowej prosiła kolejne napotkane osoby o zakup szamponu do włosów, choć nikt zakupu nie odmawiał. W głowę zachodzą również ci, którzy opowiadają o kobietach poddających się popularnym zabiegom kosmetycznym, pomimo że ich mężowie walczą na wojnie albo uchodźcach wojennych szukających na jarosławskim Rynku popularnych sieci fastfoodowych, zdziwionych, że takich dobrodziejstw jeszcze u nas nie ma.

Niestety tak to już jest. Taka jest nasza mentalność. Kiedy widzimy, że komuś dzieje się krzywda potrafimy się jednoczyć i nieść ofiarną pomoc, która czasem przynosi zdumiewające efekty. Ale kiedy zauważymy, że pomoc ta jest większa, niż sytuacja tego wymaga i ktoś, kto pomoc tę otrzyma, mógłby mieć lepiej niż my sami, robimy się najzwyczajniej w świecie zazdrośni. I w tym zwykle momencie nasza pomoc się kończy. Nie jedna sytuacja to pokazała.

Tylko czemuż się dziwić panującym nastrojom, skoro wciąż jesteśmy świadkami braku kompetencji i absurdalnych sytuacji. Ostatnio wyszło nawet, że konkursy nie są organizowane po to, by wyłonić zwycięzców, tylko po to, żeby się organizatorzy mogli ładnie zaprezentować. Nie jest najważniejszy ten, kto się natrudził i zwyciężył, tylko ten, który zorganizował, bądź nagrodę wręczył. Do czego to wszystko zmierza? Włos się na głowie jeży.

Ewelina Kłak