Moda na bylejakość

Dobrowolnie godzimy się na bylejakość w naszym życiu, a im dłużej taki stan trwa, tym mniej nam to przeszkadza. A zaczyna się niewinnie. Raz się czegoś nie dopatrzy, coś innego zostawi na później. Lawina już rusza i ciężko się potem z niej wygrzebać. By sobie jakoś z tym poradzić, obniża się standardy i własne oczekiwania. „Choroba” taka łatwo się rozprzestrzenia i zaraża innych. Potem w sklepach kupujemy mnóstwo chłamu z niedoróbkami, nierzadko za ciężkie pieniądze. Za jakiś czas, zgodnie z modnym duchem minimalizmu, odgracamy swoją przestrzeń i wtedy większość tych rzeczy ląduje na śmietniku. W domu później mamy mniej, chaos i nadmiar znika nam z oczu, ale nie z powierzchni planety. Gdzieś tam nasze tony śmieci leżą sobie na wysypiskach, ale my i tak mamy przekonanie, że jesteśmy „eko”.

Chłamu pełny jest też Internet. To aż zadziwiające, ile czasu w nim spędzamy, a i ile śmieci na każdym kroku tam na nas czyha. A im więcej „głupot” oglądamy, tym więcej algorytm nam ich potem podsuwa. I koło się kręci, a my nie wiemy nawet kiedy wykrzywiony obraz rzeczywistości uznajemy za ten prawidłowy. Ostatnio grillowany jest temat celebrytki, czy właśnie przeciwnie – „nie-celebrytki”, która oszukała wszystkich wymyślając swoją karierę od A do wywiadów i udzielając wywiadów dziennikarzom, którzy się na to nabierali. Może w pewnym momencie sama w to uwierzyła, bo przecież „kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą”? Zrobiła się nagonka, przy temacie postanowili się też ogrzać inni. Rozlał się wszędobylski hejt. Od miłości do nienawiści. Temat był równocześnie na tapecie z wykryciem dopingu u rekordzisty 10-krotnego Ironmana. Wcześniej mieliśmy analizę z każdej strony i „nowe fakty” co minutę w sprawie śmiertelnego wypadku spowodowanego przez pijanego syna innej, znanej z telewizji celebrytki. Jakoś nic pozytywnego i wartościowego nie umie się przebić w przestrzeni publicznej. Wolimy czytać o aferach, bezmyślnie komentować, wylewać żółć i czuć się lepiej, gdy innym jest jeszcze gorzej od nas.

Nawet jeśli już jedziemy na wakacje, to często nie po to, by odpocząć i coś zobaczyć, ale by pochwalić się innym i wrzucić fajne foty. Możemy nie lubić podróży, spania w obcym miejscu i wysokich temperatur, ale i tak pojedziemy. Bo wypada. Bo taka moda. Bo tamten już był. To nic, że odpoczniemy dopiero po powrocie albo nawet wcale. Czy w ogóle umiemy odpoczywać? Całkowicie się wyłączyć, nie analizować, nie wymagać, nie planować. Odłożyć telefon, nie sprawdzać wiadomości co 5 minut. Naprawdę nic się nie stanie, choć może ciężko w to uwierzyć.

Dominika Prokuska