Beatyfikacja w Markowej. Wrażenia i symbole

Wracamy jeszcze do uroczystości w Markowej, w których uczestniczyło wielu mieszkańców naszego regionu. Beatyfikacja rodziny Ulmów była dla nich poruszającym i wieloaspektowym przeżyciem. Uroczystość porównywano do wizyt Papieża Polaka w swojej Ojczyźnie. Była duma z tego, że jesteśmy Polakami. Nie obyło się bez sentymentalnych odniesień. Uczestnicy zwracają uwagę na niemal perfekcyjną organizację wydarzenia i mówią o wrażeniach, które pozostaną na długo.

 

Pielgrzymi z okolic Jarosławia i Przeworska nie mieli daleko do Markowej, ale mimo tego wyjeżdżali już wczesnym rankiem wiedząc, że będą musieli pokonać kilka kilometrów pieszo. By zająć miejsce w sektorach trzeba było już około godz. 7 zjawić się na parkingu. Niektórych czekał jeszcze marsz. Jedni mieli do pokonania 3 – 4 kilometry, ale byli też tacy, co musieli przejść ponad 8. Starsi i mający problemy z większym wysiłkiem korzystali raczej z organizowanych przez parafie wyjazdów, ponieważ autokary mogły podjechać bliżej.

– Wybrałem się razem z synem, mamą i siostrą. Na uroczystości byliśmy obok siebie, ale dojeżdżaliśmy osobno. 82-letnia mama i siostra skorzystały z wyjazdu organizowanego przez o.o Dominikanów. Ja z synem pojechaliśmy samochodem. Zaparkowaliśmy auto w Kosinie i pieszo pokonując 8 kilometrów dotarliśmy na miejsce. W sektorze byliśmy po godz. 7 – wspomina Rafał Solski z Jarosławia. Jarosławianin Andrzej Żelaznowski również szedł w Kosiny. – Wszystko przebiegało sprawnie. Pełne pielgrzymów drogi biegnące w stronę stadionu w Markowej były zamknięte dla ruchu pojazdów. Nie było problemów z dojściem i znalezieniem miejsca. Moim zdaniem organizacja była perfekcyjna. Nie było problemów z załatwieniem zwykłych ludzkich potrzeb, roznoszono wodę, o prządek dbali m.in. strażacy. Co chwilę słyszałem – komu woda?. Rozejście tak dużej grupy po zakończeniu beatyfikacji też przebiegło bardzo sprawnie. Powrót był krótszy. Wyszliśmy tylnym wejściem. Pokonaliśmy około 7 kilometrów – opisuje.

 

Wrażenia

– Historię Rodziny Ulmów znałem od dawna. Szokujące, tragiczne wydarzenia. Patrząc na śmierć niewinnych ludzi, zamordowane dzieci czujemy wewnętrznie, że stało się coś bardzo złego. Nikt nie ma wątpliwości, gdzie była prawda, po czyjej stronie była racja i po prawie 80 latach zwyciężają. Zwycięża dobro niesione przez tą rodzinę – mówi A. Żelaznowski. – Doceniam heroizm. Również innych rodzin, które widząc tragedię, jak spadła na ich sąsiadów nadal ukrywali Żydów. To wydarzenie było w jakimś stopniu na czasie. Dzisiaj mamy u siebie Ukraińców. Przychodzi refleksja, co by się stało, gdyby byli tu Rosjanie i pojawiłaby się podobna sytuacja. Jak byśmy zareagowali – dodaje zaznaczając, że o osobistych przeżyciach nie łatwo się mówi. – Byłem tam nie dlatego, że przyjechały tysiące. Sam dla siebie pojechałem i myślę że warto wybrać się do Markowej teraz, gdy nie ma tłumów, by tak wewnętrznie dotknąć i być bliżej tej rodziny i tamtych wydarzeń, a może bliżej siebie – podsumowuje.

 

– Dla mnie to ogromne przeżycie porównywalne z wizytami Papieża Polaka. Przed laty uczestniczyłem w tych wydarzeniach z mamą. Teraz też byliśmy razem i był syn. To ważne. Znaczące wydarzenie w sensie religijnym, rodzinnym i ludzkim. Jestem stąd, więc jak mogłem nie być. Przecież z Jarosławia do Markowej to tylko 30 kilometrów. To oddanie cci osobom, które poświęciły życie. Pomagali nie licząc na żadne korzyści. Zapłacili najwyższą cenę. Chyląc głowę przed nimi życzmy sobie, by rodzin z takim podejściem do innych było jak najwięcej. Sama uroczystość wywołała różne uczucie. Odebrałem ją, podobnie jak tragedię beatyfikowanej rodziny wieloaspektowo, jako wydarzenie o charakterze religijnym, ale też o wymiarze ogólnoludzkim, a osobiście też trochę sentymentalnie – mówi R. Solski.

 

Uroczystości beatyfikacyjne były wydarzeniem o zasięgu światowym i miały wyjątkowy charakter. Już sama obecność hierarchów kościelnych, reprezentantów najwyższych władz Polski, delegacji zagranicznych i tysięcy ludzi świadczy o nadzwyczajności wydarzenia. Towarzyszące mu symbole niosą też określony przekaz. Jednym z nich był obraz beatyfikacyjny Rodziny Ulmów. Jest wykonany w technice olejnej na płótnie o wymiarach 250 na 180 cm. Wyszedł spod pędzla artysty malarza Olega Czyżowskiego. Urodzony we Lwowie twórca mieszka w Chmielniku k. Rzeszowa i jest autorem wielu przedstawień o tematyce religijnej i kopii obrazów sakralnych, wykonuje także portrety. Jest absolwentem

Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Sam obraz utrzymany jest w ciepłych, stonowanych barwach. Kojarzy się z żyjącą spokojnie rodziną. Widzimy na nim Józefa i Wiktorię Ulmów oraz ich dzieci na tle letniego krajobrazu. Na pierwszym planie jest Stasia, Antoś i Basia. Za nimi Władzio i Franio. Wiktoria jest pokazana jest w stanie błogosławionym. Trzyma rękach Marysię. Józef ma w dłoniach gałązkę palmową symbolizującą męczeńską śmierć rodziny, ale warto zauważyć, że w tradycji chrześcijańskiej gałązka palmy jest też znakiem zwycięstwa nad śmiercią i symbolem tego, co wzniosłe i szlachetne. Stasia trzyma białą lilię symbolizującą czystość i niewinność, a Antoś wyciąga w stronę Basi krzyżyk, jeden z głównych symboli chrześcijaństwa mówiący . o poświęceniu i ofierze Chrystusa złożonej z miłości do człowieka. Tutaj także symbolizuje oddanie życia za drugiego człowieka przez Ulmów. Wszystkie postaci mają aureole. Świetlisty półksiężyc jest też przy nienarodzonym dziecku. W tle widać dom rodzinny, ule i sad. Z postaci bije spokój i bardziej zamyślenie niż smutek. Pojawia się też wrażenie, że pozują malarzowi już po przeżytej tragedii.

Na uroczystości w Markowej oprócz beatyfikacyjnego obrazu był także relikwiarz w formie monstrancji ze szczątkami wszystkich członków Rodziny Ulmów. Odlany z brązu w formie monstrancji przypomina drzewo z płaskorzeźbami błogosławionych. Uwieńczony jest przedstawieniem wieży z kościoła parafialnego w Markowej. We wnętrzu znajdują się relikwie zamknięte w małym pojemniku.

Autorką relikwiarza i umieszczonego w kościele sarkofagu jest artystka rzeźbiarka Agnieszka Stopyra-Żugaj z Chodaczowa.

erka