Natura kolejny raz pokazała swoją siłę. Ulewy i niszczące dobytek powodzie ciągle zagrażają. Tylko w najbliższej okolicy woda wdarła się do kilkuset domów. Na szczęście nikt nie zginął, ale straty są potężne. Nie potrafimy zabezpieczyć się przed mocą żywiołu, a często nawet o nim zapominamy.
Tragedie o takiej mocy z jaką spotkaliśmy się teraz przychodzą rzadko. Raz na dziesięć, dwadzieścia lat, więc goniąc za tu i teraz traktujemy je jak wspomnienie.
W dobie rozbuchanej konsumpcji nikt nie zwraca uwagi na to co będzie jutro. Liczy się dziś i jak najwięcej. Pradziadkowie byli znacznie bardziej przewidujący. Wystarczy zwrócić uwagę na położenie praktycznie każdej miejscowości. Jarosław, Przeworsk, Kańczuga, Pruchnik, Radymno itd. były ulokowane blisko wody, ale tak, że Mleczka, San, czy drobne cicho szemrzące potoczki mogły sobie spokojnie wylewać i zatapiać co najwyżej łąki. Dziś słyszymy o powodzi błyskawicznej. Ogromne ilości wody spływały jak najszybciej aż natrafiały na wąskie gardło. Tam siały spustoszenie. Ogromny zbiornik retencyjny w Siedleczce koło Kańczugi mógł zatrzymać ponad 3 miliony kubików wody powodziowej. Kosztował prawie 37 milionów złotych i mówiono, że zapewnia ochronę przeciwpowodziową Kańczugi i okolicznych miejscowości. Nie zapewnił. Szybko się wypełnił i przestał chronić. Czyżby nikt z projektujących nie przewidział, że deszczu może spaść trochę więcej i zamiast rzeczywistego zabezpieczenia stworzył iluzoryczny polder dający spokój władzom i mieszkańcom do czasu nawalnej ulewy.
Niestety zawsze tak jest, że planuje i potem realizuje ktoś mądrzejszy, a ze skutkami często całkowicie głupich wizji muszą się zmagać zwykli ludzie. Nie zazdroszczę mieszkańcom tego co przeżyli w ubiegłym tygodniu, a do zaangażowania strażaków podchodzę z szacunkiem. Warto się jednak zastanowić, czy regulacja potoków i rzeczek, osuszanie mokradeł, kilometry rowów melioracyjnych, prostowanie koryt i budowa polderów, które w czasie powodzi się nie sprawdzają ma sens. Powódź błyskawiczna przychodzi wtedy, gdy woda szybko spływa. Jeśli płynie wolniej to zagrożenie maleje. Z jednej strony robimy wszystko by deszczówka odpłynęła szybciutko. Z drugiej przeklinamy, gdy płynie przez nasze podwórko. Natura rządzi się takimi samymi prawami od milionów lat i nieźle sobie radzi. Człowiek swoje zasady stworzył niedawno, a jak sobie radzi widzimy.
Nie tak dawno alarmowano o suszy. Teraz jest odwrotnie. Epidemię koronawirusa mieliśmy opanować dosyć szybko. Do dzisiaj nikt nad nim panuje. Hordy ślimaków zjadają wszystko. Kleszcza można spotkać nawet na trawniku w centrum miasta. Żywność zdrożeje, bo podtopione zboża i ziemniaki wydadzą niższy plon. Na dodatek ciepło i wilgoć sprzyjają rozwojowi pleśni i grzybów. Marnie wypadamy w zderzeniu z przyrodą, ale stoimy na stanowisku, że jesteśmy królem stworzenia. Okłamujemy samych siebie i o dziwo dobrze się czujemy. Od lat prowadzono nas do dobrobytu. Dziś też prowadzą i robią to z uśmiechem, a kto chce żyć lepiej i spokojniej jedzie zbierać truskawki w innej części wspólnej Europy. Czyżby tam były inne owoce?
Roman Kijanka