Siedemnastoletni Władek, albo bardziej po ukraińsku Wład mieszka w centrum Kijowa i jest uczniem drugiej klasy technikum żywienia w Zespole Szkół Rolniczych w Zarzeczu. Zanim po feriach dotarł do szkoły bezpośrednio otarł się o wojnę. W Kijowie zostawił ojca. Mama z siostrą wyjechały do Niemiec.
– Wszystko zaczęło się w nocy 24 lutego. Nie spałem. Usłyszałem, że coś się dzieje. Pomyślałem jakiś salut, albo petarda. Podszedłem do okna. W dali usłyszałem wybuchy. Mama też to usłyszała. Wstała. Zaczęła pakować walizki, by na wszelki wypadek być gotowym. Spakowałem plecak i wyszedłem na balkon. Zadzwoniłem do kolegi też z Kijowa. Rozmawiamy. On mówi, że też słychać wybuchy. Że coś się dzieje. Patrzę na niebo. Jest żółte i wtedy podmuch od wybuchu zrzucił mnie z krzesła. Zrozumiałem, że dzieje się coś złego – opowiada Wład.
Ranek przywitał go kolejkami, a z miasta nie było możliwości wyjechać. Po obiedzie pojawiły się patrole ukraińskiego wojska. – Ojciec powiedział, jeśli będzie w miarę spokojnie, pojedziemy wieczorem. Udało się i pojechaliśmy do Jasnogorodka, podkijowskiej wsi. Przez cztery noce słychać było czołgi, samoloty i bombardowanie. Ale w centrum wsi był spokój – opisuje młody mężczyzna. – W czwartą noc pilnowałem. Spałem w dzień, a w nocy czuwam, by jeśli będzie coś się dziać zbudzić wszystkich. Było cicho i spokojnie i to jest najstraszniejsze. Gdy widzisz, że się strzelają, to rozumiesz. A w ciszy i ciemności, to nie wiesz co może się zdarzyć – wspomina Wład. Z podziwem opowiada o ludziach tworzących samoobronę. – Oni dostali broń i pilnowali na granicy wioski. Na wsi mieli cztery karabiny, ale ochotników było o wiele więcej. Pamiętam wieczorem zadzwonili, że przez naszą wieś będzie jechać dużo tanków i rosyjskich samochodów. Chłopaki z samoobrony powiedzieli żeby się schować do piwnic, a oni spróbują coś z tym zrobić i może nie pozwolą na przejazd do Kijowa. I wyszło tak, że 4 osoby z karabinami i z 10 ochotników z koktajlami mołotowa zrujnowali 8 czołgów, spalili samochody. Nie przejechali. Tylko jeden czołg się przebił. Kilku Rosjan poszło za nim, ale pod kolejną wsią też stały takie chłopaki z karabinami i Rosjanie chyba już zrozumieli, że do Kijowa nie dojdą. Ukryli się w lesie. W nocy ten czołg zajechał na podwórko na skraju wsi i zaczął strzelać po posterunkach naszej samoobrony. Nie zrobił im nic złego, a naszym udało się w końcu podejść i też go zrujnowali – opisuje siedemnastolatek.
W następną noc też pilnował. Gdzieś w oddali słychać było strzelaninę. Potem, przez wojskową linię, przyszedł komunikat, że w lesie pod wioska Rosjanie zrzucili desant i trzeba się schronić w piwnicy. – I znowu nasze chłopaki zawalczyli tych Rosjanów. Czterech z automatami zrobiło tak dużo dla Ukrainy – podkreśla Wład. Noc przed wyjazdem była już spokojna. W dzień doszło do bombardowania. – Razem z ojcem zdecydowaliśmy, że pojedziemy na dworzec do Kijowa i może uda mi się wyjechać do Polski. Musiałem dotrzeć do szkoły. Po drodze minęliśmy może 8 posterunków samoobrony. Wsiadłem do wagonu i pociąg ruszył stronę Lwowa. Kwadrans później dowiedziałem się, że na dworzec z którego wyjechałem spadła bomba, ale poczyniła większych szkód – opowiada Wład. Udało mu się dotrzeć do Zarzecza. Ojciec został w Kijowie. Mama z siostrą wyjechały z wioski następnego dnia. – Później przyszło tam dużo rosyjskich żołnierzy. Zabili księdza. Zginęli ludzie na posterunkach. Zajęli wieś. Chodzili pod odmach. Zabijali, zabierali jedzenie. Zostali kilka dni i przyszli nasi przepędzając Rosjan – opowiada młody mężczyzna. – Teraz w Kijowie spokojnie. Wszystko dzieje się pod miastem. W mieście nasze wojsko stoi. Tylko z nieba atakują – podsumowywał w ubiegłym tygodniu Wład.
erka