Kierownik placówki, Joanna Puchalska-Tracz z dwoma najstarszymi podopiecznymi.

To nie schronisko, to azyl

W Orzechowcach jest takie miejsce, gdzie czasem trudno się dostać nawet samochodem. Mimo to, właśnie tutaj schronienie i odpoczynek dostają najbardziej poszkodowane i porzucone przez ludzi psy i koty.

Dwoje wolontariuszy, Monika i Maciek, którzy regularnie pomagają zwierzętom już od 8 lat. Ktokolwiek z chwilą wolnego czasu i otwartym sercem jest mile widziany do pomocy

 

Zaczęliśmy pracę tutaj po tragicznej śmierci pierwszego kierownika, Artura. Wtedy była trudna sytuacja i przyjechaliśmy na wolontariat. Od tej pory co weekend tam przyjeżdżamy. Właściwie, to już na początku wiedziałam, że będę tam wracać – mówi Monika z Jarosławia, wolontariuszka w schronisku dla zwierząt w Orzechowcach. – Ja nie byłem tego pewny na początku, Monika mnie namówiła raz, potem drugi i okazało się, że razem jeździmy tam co tydzień od 8 lat – mówi jej chłopak, Maciek. – Ja bym powiedział, że to miejsce to taki azyl dla zwierząt. One się u nas uspokajają i wyciszają – dodaje. Obecnie kierownikiem ośrodka jest Joanna Puchalska-Tracz, która od zawsze była emocjonalnie związana ze zwierzętami. – Zwierzęta zawsze były w moim życiu. Właściwie to jestem tu dzięki swojemu małemu przyjacielowi, którego strata skłoniła mnie do podjęcia takiej pracy – mówi kierownik.

 

Dlaczego akurat wolontariat wśród zwierząt?

Od dziecka uwielbiam koty, a Maciek psy. Chociaż na początku bałam się psów, to teraz już nie mam żadnego problemu wyjść z każdym na spacer – mówi wolontariuszka. – Ja na co dzień pracuję w biurze i taki kontakt ze zwierzętami bardzo mnie odstresowywuje – mówi jej chłopak. Praca jest dosyć trudna i wymagająca. Nie tylko fizycznie, bo przede wszystkim psychicznie. – Musimy zmagać się z trudnymi sytuacjami, chorobami i ze świadomością, że często nie możemy pomóc zwierzęciu, tak jakby się chciało. Zwierzęta przychodzą, a czasem odchodzą nie dlatego, że ktoś je przygarnął i trudno się z tym pogodzić– mówi Monika. – Ta praca wymaga zacięcia i poświęcenia; zwierzęta przyzwyczajają się do nas i w pewnym momencie oczekują, że przyjedziemy. Mały Książę powiedział, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy i taki właśnie staram się być w schronisku – mówi Maciek. – Jeśli przyjmiesz do siebie zabiedzonego psa i sprawisz, że zacznie mu się dobrze powodzić – nie ugryzie Cię. Na tym polega zasadnicza różnica między psem, a człowiekiem – stwierdził kiedyś Mark Twain, jeden z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy. Każdy, kto kiedyś uratował psa z ulicy lub schroniska dobrze wie, że zwierzęca wdzięczność jest bardziej trwała od ludzkiej.

 

Typowy dzień wolontariusza

Rozpoczyna się ok. 8 rano, na początek karmimy, zajmujemy się kotkami i szczeniakami, potem sprzątamy klatki i kojce. Jeśli mamy czas to wychodzimy z psami na spacery. Do schroniska często przyjeżdżają interesanci i oglądają zwierzęta, a my rozmawiamy z nimi i sprawdzamy jak radzą sobie z nimi radzą– mówi wolontariuszka. – Ludzie najczęściej chcą małe rasowe szczeniaczki, których my oczywiście nie mamy. Są nieraz duże rasowe, ale one szybko znajdują właścicieli. Najwięcej jest szarych, zwykłych, których nikt nie chce – dodaje. – Czasem jest tak, że ludzie specjalnie wybierają starszego psa, żeby dać mu jeszcze na koniec wytchnienie i spokój. Paradoksalnie najmniejsze zainteresowanie wzbudzają psy, które są w połowie swoich lat, mają po 6, 7 lat – mówi Maciek. Jak widać ludzkie skrajności są widoczne nawet tu, w przytułku dla zwierząt. Zdarzają się też czasem zabawne sytuacje. – Są dwie suczki, które są spuszczane razem, żeby się socjalizowały. Jedna chowa drugiej miskę w trawie, a kiedy przychodzi pora karmienia, czeka na swoim legowisku trzymając swoją miskę w pyszczku – śmieje się Monika.

 

Co trzeba zrobić, żeby pomóc?

Przede wszystkim można zostać wolontariuszem. – My pomagamy na początku i wprowadzamy chętną osobę. Sprawdzamy jak sobie radzi ze zwierzętami, niektóre na widok nowych ludzi uciekają do budy, a inne wręcz przeciwnie, garną się i przymilają – wyjaśnia Maciek. Wolontariat to dobry pomysł na pomoc, ale najlepszą pomocą jest po prostu przygarnięcie psiaka lub kociaka. – Zawsze sprawdzamy ludzi i domy, do których mają trafić zwierzęta. Chcemy dla nich jak najlepiej i musimy zrobić rozeznanie, czy miejsce do którego trafia podopieczny jest dla niego bezpieczne i odpowiednie – mówi wolontariusz. – Oczywiście nawet przychodzenie od czasu do czasu i tylko wychodzenie z psami to jest dla nas ogromna pomoc. Każda para rąk się tu przyda – dodaje. – Mieliśmy taką sytuacje, że przyjechała do nas para wyprowadzać psy i pewnego razu przyprowadzili też znajomą i ona przygarnęła jednego psa. Uratowanie każdego zwierzęcia jest dla nas na wagę złota – mówi Monika.

 

Obecnie najpilniejszą potrzebą są budy, które są potrzebne zanim obniży się temperatura i pogorszy pogoda. Koszt jednej oscyluje w granicach 400 – 500 złotych, a jest potrzebne ok. 30 sztuk. Na stronie Facebook schroniska jest zorganizowana zbiórka i można znaleźć dane do wpłaty choćby 20 złotych.

 

Sebastian Niemkiewicz