Święta Bożego Narodzenia coraz bliżej. W każdym domu trwają już mniej lub bardziej zaawansowane przygotowania. Kilka dni temu spotkaliśmy się z gospodyniami z KGW Gorliczyna II, by podejrzeć jak szykują się do świąt, a także posłuchać, jakie tradycje zapisały się w ich wspomnieniach z dzieciństwa…
Kiedyś przygotowanie dań wigilijnych pani Maria zaczynała 24 grudnia, wczesnym rankiem.
– Nie było lodówek, ani zamrażarek. Wszystko robiłam sama. Gdy miałam 16 lat, umarł tato, mama odeszła gdy miałam 2 lata. Przygotowania spadły więc na mnie. Wcześniej tato, jak robił dla nas pierogi, a było nas sześcioro, to odbijał je od garnka i robił takie duże. Miał dużo pracy w domu i w polu, ale sobie radził – opowiada uśmiechając się do swoich wspomnień.
Ozdób choinkowych, jakie znamy dzisiaj, kiedyś oczywiście nie było. Ale były pomysły jak przybrać świąteczne drzewko.
– Z patyków robiło się sople, dawało się jabłka, orzechy. Łańcuchy robiło się ze słomy, źdźbła się nawlekało na siebie. Dawniej nie było cukierków, robiło się więc własne słodycze. Z mąki, masła, cukru i mleka powstawała gęsta masa, którą później na stolnicy wałkowało się i krajało pomady owijane następnie bibułą na choinkę – opowiada pani Maria.
Prosto, ale ze smakiem
Gospodynie przyznają, że kiedyś częściej spotykało się na stołach tradycyjne 12 potraw. Dziś już niekoniecznie. Wśród dań, które przygotowują na swoje kolacje wigilijne, nie może zabraknąć m.in. gołąbków z kaszy jaglanej zapiekanych w glinianym baniaku z masłem, zupy z grzybami, kapusty z grochem, klusek z makiem, pierogów z kapustą i z ziemniakami, czy żurku z jajkiem. We wspomnieniach są też pampuchy, kompot z suszek oraz fasola na maśle traktowana jako oddzielne danie, tak by zgadzała się liczba potraw. O dziwo, nie zawsze była na stole ryba, czasem brakowało jej w niektórych domach. U innej z pań robiło się pączki z wiśnią. W jednym z nich ukrywało się grosika, a kto go odnalazł, ten miał mieć dużo szczęścia.
Pani Genowefa dziś jeszcze robi dla dzieci cebulę, jaką pamięta ze swojego dzieciństwa. Gotowało się ją w wodzie, a jak zmiękła, soliło, dodawało tłuszczu, kminku i co kto lubił. Taką wigilijną przystawkę najmłodsi w jej rodzinie bardzo lubią z chlebem lub bułką. W innym domu gotowało się targańce, czyli ciasto rzucane na gorącą wodę, mieszane drewnianą łyżką.
U pani Agnieszki do dziś jest jeszcze stara kuchnia kaflowa. Jak mówi, w sam raz do odgrzewania potraw na wigilię. Do teraz przygotowuje się u niej jeszcze gołąbki z tartych ziemniaków, przygotowywanych w chlebowym piecu. Dużo wcześniej zaczyna z kolei robić piernik adwentowy, ze starego przepisu. Trzeba zacząć ok. 4 tygodnie wcześniej, bo tyle czasu ciasto musi poleżeć w glinianym garnku w chłodnym miejscu, np. na ganku.
W wigilię obowiązywał post, ale jak wspominają nasze rozmówczynie, już po pasterce garnki po prostu latały, taki był ruch i każdy był głodny świątecznych przysmaków.
Groch dla wilka
Jednym ze wspomnień z dzieciństwa pani Marii jest przynoszenie przez dziadka do domu snopu żyta. Snop był związany powrósłem, a następnie, po rozcięciu go, dzieci szukały ukrytych w nim orzechów. Kto miał ich jak najwięcej, ten miał mieć szczęście w przyszłym roku. Pani Zofia z kolei pamięta, że do izby przynoszono słomę, która leżała tak potem całe święta. Na tej słomie się turlano, a potem nawet spano na niej.
– W wigilię, gdy przychodziła rodzina, wujek wybierał groch z garnka, rozrzucał po kątach i mówił: „Masz wilku grochu, żebyś nie przychodził tego roku” – wspomina pani Zofia.
Pani Agnieszka pamięta wróżby z wyciąganych spod obrusa źdźbeł siana. Która panna wyciągnęła najdłuższe, ta najszybciej miała wyjść za mąż.
Pani Anna przypomina sobie z kolei wspólne jedzenie z jednej miski.
– Każdy miał swoją łyżkę i musiał jej pilnować, nie można było jej nawet odłożyć. Na koniec związywało się je, by „krowy nie goniły”, tak się mówiło. Ojciec po północy zabierał sianko spod stołu i z opłatkiem szedł do obory. Razem z siostrą czekałyśmy żeby podejrzeć, czy zwierzęta coś powiedzą, ale ojciec zawsze nas zbywał i szedł sam – wspomina.
Brak bramy, resorka na dachu
W wigilię odwiedzano się czasem aż do pierwszej w nocy, zanim udało się obejść wszystkich członków rodziny. A kiedyś to były zimy!
– Na pasterkę szło się na nogach do kościoła do Przeworska. Śnieg był po kolana, a my w cienkich pończochach, bo nie było rajstop – wspomina pani Maria i od razu przypomina o innej, lokalnej tradycji ściągania bram, kultywowaną w niektórych miejscach do dziś.
– Raz nawet sąsiadowi zgrabiarkę na most wynieśli, innym razem po powrocie z kościoła patrzymy, a na dachu stoi resorka, taka bryczka. Niektóre bramy odnajdywały się dopiero, jak śnieg stopniał – mówi ze śmiechem pani Maria.
Po pasterce kawalerowie roztrzepywali też słomę w gospodarstwach, gdzie mieszkały panny. Słoma leżała na śniegu, była rozwalona aż do samego dołu. Było z tym trochę bałaganu, ale nikt raczej długo nie gniewał się na nikogo.
Diabeł z długim jęzorem
Inną tradycją było kolędowanie, dziś już nieco zanikające. A szkoda, bo były to prawdziwe przedstawienia.
– Kolędnicy śpiewali wszystkim pannom, które siedziały na krzesłach na środku i zapraszali na zabawę. Raz aż rozwalili szafę – przypomina sobie pani Maria i dodaje, że kolędnicy chodzili tylko tam, gdzie w domach były panny. Zawsze mieli przebrania, np. diabeł przychodził w masce z długim jęzorem, ze szpilkami. Raz nawet skoczył z płotu do samych drzwi. Gospodynie z Gorliczyny mają nawet spisane całe scenariusze takich przedstawień dla kolędników. Inny zeszyt jest z kolei pełen starodawnych pastorałek, które panie chcą ocalić od zapomnienia. Niektóre zapisane przez nich teksty trafiły nawet do śpiewnika wydanego niedawno przez strażaków z Mirocina.
Sekret glinianego garnka
Dziś wiele gospodyń domowych narzeka, że zakwas na barszcz im się zepsuł. Zniechęca je to do samodzielnego przygotowania barszczu i wybierają gotowe produkty. Jak jednak mówi pani Agnieszka, gdy zakwas stoi w glinianym garnku, a nie w słoiku i jest codziennie przemieszany, nie ma prawa spleśnieć. Nie można też żałować buraków. Ma być intensywnie i smacznie, od serca. Może więc, dzięki radom gospodyń z Gorliczyny, na kolejne święta się uda? Warto spróbować.
Dominika Prokuska