Przeszłam przez covidowe piekło – opisuje pani Agata

Poruszająca opowieść o czającej się przy łóżku śmierci czyhającej na moment, by swoje zabrać. Samotności i strachu. O oddechu łapanym ostatkiem sił. Ale także o wielkiej woli życia. O trzymających z rękę nierozpoznawalnych, bo ubranych w kombinezony ludziach, którzy pomagają złapać troszkę tlenu.

 

– Pacjenci leżą pod tlenem i się duszą. Nie mają sił, by samemu załatwić podstawowe potrzeby. Personel w szczelnych kombinezonach. Trudno rozpoznać kto jest pielęgniarką, a kto lekarzem. Podchodzą do pacjentów z troską. Widać serce Nie zdarzyło się, by odmówiono wymiany pościeli, umycia, a nawet tylko potrzymania za rękę. Mimo to przychodzi osamotnienie i towarzyszący mu strach – wspomina pani Agata, 53-letnia mieszkanka Gaci w powiecie przeworskim. Spędziła na oddziale covidowym jarosławskiego szpitala dwa tygodnie.

 

Kobieta opisuje swoje zmagania z koronawirusem, które okazały się walką o życie. W ubiegły wtorek wróciła do domu. Trudno powiedzieć kiedy odzyska pełną sprawność. Rozmowę przerywa powtarzający się co kilka minut uporczywy kaszel. Dla osłabionego organizmu jest on szczególnie męczący.

– Lekarze zapewniają, że skutki choroby będą powoli ustępować. Wierzę im. Muszę wyzdrowieć – mówi. – Nie życzę nikomu, by musiał przejść taką gehennę. Mnie jeszcze tak mocno nie dopadło, ale widziałam ogromne cierpienie ludzi, którzy bezskutecznie walczyli o oddech. Widziałam poświęcenie personelu i ogromny smutek. Żeby pracować na oddziale covidowym trzeba mieć duszę otwartą na ludzkie cierpienie. Żadne słowa nie przekażą wdzięczności za to, co lekarze, pielęgniarki i reszta personelu robi dla chorych – dodaje. Pani Agata zwraca uwagę, że pacjenci nie mają kontaktu z najbliższymi i mogą liczyć tylko na pomoc personelu, a osoby poświęcające resztkę sił na złapanie oddechu różnie się zachowują. Nie zawsze są w pełni świadome sytuacji. Czują tylko, że gdzieś obok czai się śmierć. – Po dwóch tygodniach pobytu w jarosławskim szpitalu mogę powiedzieć, że czuję ogromny szacunek dla pracy całego zespołu i wdzięczność za to, co robią dla pacjentów. Mówi się, że dostają za to dodatkowe pieniądze. Zapewniam, że większość z nas nie poszłaby tam pracować za żadne wynagrodzenie – zapewnia kobieta.

 

Myślałam, że to zatrucie

– Zaczęło się od biegunki, wymiotów i temperatury przekraczającej 40ºC. Myślałam, że to zatrucie. Jakaś salmonella. Po trzech dniach doszedł kaszel i straciłam węch. Zmiana nastąpiła bardzo szybko. Jak nożem uciął. Z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej. Temperatura nie spadała poniżej 41 ºC – opisuje pani Agata. Liczyła, że poradzi sobie z niedyspozycją pokarmową. Dzień później było jeszcze gorzej. Syn kupił test covidowy. Wyszedł pozytywny. Ranek kolejnego dnia przyniósł nasilenie choroby. -Przed południem było już tragicznie. Lekarz rodzinny skierował mnie na test covidowy. Miałam pojechać następnego dnia. Niestety. Choroba rozwijała się bardzo szybko. Saturacja spadła poniżej 90. Gorączka rosła. Córka skontaktowała się ponownie z lekarzem. Ten orzekł, że trzeba wezwać pogotowie – opowiada pani Agata. Pod numerem alarmowym usłyszeli, że zgłoszenie przyjęte, ale nie wiadomo kiedy karetka przyjedzie, bo jest pełno wezwań. – Na szczęście pogotowie pojawiło się po niecałej godzinie. Ratownicy ubrani w kombinezony podali leki przeciwgorączkowe i zrobili test. Potwierdził zakażenie. Powiedzieli, że jest wolne miejsce w jarosławskim szpitalu i tam mnie powiozą. Czułam się tak, że tylko pomyślałam, że nie przeżyję tego przejazdu. Pamiętam, że trafiłam na SOR. Robili jakieś badania. Nie bardzo kojarzyłam co się dzieje. Podłączyli mnie do tlenu i trafiłam na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Tam byłam jeden dzień – opisuje pani Agata walcząc z kolejnym atakiem kaszlu. Kobieta zapewnia, że to minie. Przynajmniej tak zapewniają lekarze, a problem wynika m.in. z tego, że płuca muszą się przyzwyczaić do powietrza po dwutygodniowym podawaniu tlenu.

 

Strach i samotność

Po przyjęciu do szpitala wydawało mi się, że jest bardzo źle. Wtedy już nic się nie czuje. Nie można nawet poruszyć ręką. Wszyscy byli troskliwi. Zajmowali się mną, ale jak słyszałam odgłos pracy respiratorów, to przychodził strach. Z jednej strony serdeczne podejście personelu, z drugiej uczucie, że jest się samotnym, bez bliskich. Tylko choroba się wzmaga – wspomina pani Agata.

Po dniu spędzonym na intensywnej terapii kobieta została przeniesiona na salę chorych przeznaczoną dla covidowców. Pierwsze dni kojarzą jej się z walką o oddech. Ze zmaganiami, by dojść do łazienki. By być samowystarczalnym przy zwykłych czynnościach. – Pokonanie kilku kroków do toalety wymagało więcej wysiłku niż przejście do Rzeszowa. Pielęgniarki podchodzą. Pytają, czy sobie poradzę. Oferują pomoc, a ja chcę sama, choć nogi odmawiają posłuszeństwa – mówi pani Agata.

 

Jeśli będę ostrożna, to uniknę

– Nie rozmyślałam nad koronawirusem. Ani skąd się wziął. Ani jakie objawy mu towarzyszą. Myślałam, że gdy będę uważać. Nosić maseczki i unikać większych grup, to uniknę choroby. Z całej rodziny zachorowałam tylko ja. W zakładzie pracy też nikt się nie zaraził – mówi pani Agata. Podejrzewa, że covid dopadł ją w autobusie podmiejskim w Rzeszowie. – Za mną siedział mężczyzna. Zajmował dwa miejsca i strasznie kaszlał. Myślałam, że jest pijany, a on kaszlał tak jak ja dzisiaj. Teraz głupio mi, że tak go oceniłam – wspomina. Kobieta przyznaje, że przy pandemii wychodziła z założenia przyjętego przez większości ludzi. – Myślałam, że jeśli się zarażę, to będę się bała przyznać, że mam koronawirusa, że kogoś zarażę, że ktoś będzie wściekły. Covid przyszedł sam i nie pozostawił żadnego marginesu na myślenie – dodaje.

 

Nie każdy wierzy, ale każdy trzyma się z daleka

– Spotykamy ludzi, którzy nie wierzą w koronawirusa, ale wszyscy unikają zakażonych – zauważa pani Agata. Przyznaje, że nie szczepiła się. – Mąż się zaszczepił. Bliscy też. Ja nie zdecydowałam się. Może ze względu na inne dolegliwości. Zachęty albo są nachalne lub sprowadzone do polityki. W Internecie mamy pełno informacji. Wiele z nich nie ma nic wspólnego z prawdą. Oddziałują jednak w jakiś sposób na nas. Nie ma autorytetu, który potrafiłby wytłumaczyć zwykłemu człowiekowi, jak bardzo ważna jest profilaktyka ile dają szczepienia. Większość lekarzy nie ma na to czasu. Nie wszyscy mają ochotę. Dzisiaj wiem, bo sama doświadczyłam i zaszczepię się przy najbliższej okazji – zapewnia pani Agata. Wspomina, że wśród pacjentów, z którymi się spotkała tylko jedna osoba była zaszczepiona, ale ona przechodziła chorobę znacznie łagodniej. – Jeśli ktoś twierdzi, że koronawirusa nie ma, jeśli się nie zaraził oni on ani nikt z rodziny, nikt z nich nie umarł, to niech odwiedzi pacjentów, których połowa płuc jest zajęta i każdy oddech jest walką. Niech popatrzy jak pękają żyły przy wbijaniu igły, bo organizm jest odwodniony. Niech przewinie chorego, który sam już nie jest w stanie o siebie zadbać. Niech spojrzy na stojący na stojący we wnęce wózek z czarnym workiem. To ktoś właśnie zwolnił łóżko. Możliwe, że dlatego, iż on odszedł, inny przeżyje – mówi.

 

Niszcząca choroba

– Nie wiedziałam, co to znaczy, że trzęsą się ręce. Dzisiaj trudno mi utrzymać telefon. Jesienią jeździłam rowerem z Gaci do Dynowa i z powrotem. Teraz przejście do drugiego pokoju jest wyzwaniem. Zapewniają, że to minie. Fizjoterapeuci pilnują ćwiczeń oddechowych. Płuca powoli wracają do normalnego funkcjonowania. Dwa tygodnie pracowały z pomocą tlenu – pani Agata liczy, że pozbiera się po ciężkim spotkaniu z covidem. Ma przed sobą sporo planów. – Żyję nie tylko dla siebie. Ważna jest rodzina. Jesienią będzie ślub córki. Potem spodziewam się wesela syna. Mam wnuczki. Wiele jeszcze przede mną – zapewnia.

Mieszkanka Gaci poradziła sobie z koronawirusem. Pomogła ogromna wola życia, ale przyznaje że bez pomocy personelu szanse byłyby znikome. – Chorzy na covid zostają sami. Tylko na lekarzy i pielęgniarki mogą liczyć. Pamiętam, jak po kilku dniach pobytu w szpitalu przyszła pani w kombinezonie i oznajmiła z radością, że udało się jej zdobyć taki specjalny czepek do umycia głowy. Niby drobna sprawa, ale dla leżącego z wysoką temperaturą i ciągle spoconego, starającego się utrzymać przy życiu, staje się czymś istotnym. Poczułam się jak po wizycie w najlepszym spa. Nie rozumiem dlaczego w szpitalu brakuje takich czepków, a zdarza się, że nawet papieru toaletowego, a w tym samym czasie organizuje się Sylwestra Marzeń kosztującego miliony – mówi pani Agata, przyznając że poradziła sobie, ponieważ w miarę szybko trafiła do szpitala. – Cały czas podkreślano na oddziale, że bardzo ważne jest wczesne zgłoszenie się do lekarza czy szpitala. Powtarzali, że gdybym trafiła do nich dzień później, byłoby już po mnie – zaznacza.

 

Życzliwość jest ważna

Pani Agata podkreśla, że chorzy na covid mogą liczyć tylko na pomoc personelu. Nawet w drobnych czynnościach nie są samodzielni. Nigdy jej nie odmówiono wsparcia. Spotkała się z życzliwością, sercem i rzetelnym podejściem do ratowania chorych. – Chciałabym im podziękować. Myślę, że zwrócenie uwagi na ich pracę znaczy więcej niż kwiaty wręczone przy opuszczaniu szpitala. Ci ludzie poświęcają część siebie i za to należy im się szacunek – mówi.

erka