Nasze plany a rzeczywistość

Mówi się, że jeśli chcesz rozbawić Boga, to powinieneś powiedzieć mu o swoich planach. Z pewnością coś w tym jest, bo wszyscy wiemy, jak zazwyczaj kończy się coś, co sobie planujemy, a im dłużej na to czekamy, tym gorszy zawód nas potem spotyka. Wiedzą o tym m.in. młodzi rodzice, którzy szykując się na romantyczny wieczór we dwoje, planują położyć dzieci wcześniej spać. Jednak one akurat właśnie spać wtedy nie chcą albo co gorsza, zdarza im się rozchorować. Wtedy zamiast kolacji przy świecach trzeba nosić i tulić dziecko albo jechać z nim do lekarza.

Inni z wytęsknieniem myślą o urlopie, planują gdzie pojadą, ile zwiedzą, co będą robić, że na pewno odpoczną leżąc na plaży. Aż okazuje się, że w dniu przyjazdu w wymarzone miejsce, psuje się pogoda, albo chociaż łazienka i nie ma dostępu do ciepłej wody. Do tego komary gryzą, a za płotem wypoczywa rodzinka z rozszczekanym psem. Co śmieszne, według nikomu nieznanych algorytmów, pogoda poprawia się w dniu wyjazdu, razem z nami wyjeżdżają też sąsiedzi z czworonogiem. Na usta same cisną się słowa, których nie wypada powtarzać. Jak to mogło się stać?

Jeszcze innych pokonuje choroba lub np. upierdliwy ból zęba, który w jednym momencie jest w stanie zmienić nasze priorytety. Gdy boli, nic innego już się nie liczy: ani zarośnięta trawa w ogrodzie ani pokój czekający na malowanie. I nie ważne, że tak zaplanowaliśmy.

Niektórzy żyją z kalendarzami w ręku, planując nawet odpoczynek, czy spotkania ze znajomymi. Poczucie kontroli sprawia, że czują się bezpiecznie. Realizacja planu przybliża do celu, daje świadomość, że idzie się we właściwym kierunku. Co jednak, gdy coś nie wyjdzie i zabranie opcji „B”? Jak choćby wtedy, gdy mamy opracowany plan podróży, łącznie w przesiadkami, które ładnie się zazębiają, ale wystarczy jeden opóźniony o kilka minut pociąg, by misterny plan się posypał. Podobnie jest z pieniędzmi, które możemy mieć podzielone i zaplanowane, być może nawet nieco odłożone, ale niespodziewany wydatek, jak np. choroba dziecka, burzy wszystko. Nagle trzeba znaleźć kilka milionów złotych na leczenie i nieważny staje się remont domu, czy kupno nowego samochodu, o czym myśleliśmy jeszcze chwilę wcześniej.

Kilka miesięcy temu nikt też nie wyobrażał sobie takich cen w sklepach, czy na stacjach benzynowych, ale jednak są rzeczy, które kupować trzeba, więc płacimy, jeśli jeszcze mamy czym. Niedawno sieć obiegło zdjęcie ze straganu z ceną 260 zł za kilogram czereśni. Okazuje się, że i tak znajdą się tacy, którzy tyle zapłacą, bo dla jednych to dużo, a na innych taka cena nie robi wrażenia. Tymczasem na przydrożnych drzewach czereśni, szaleją szpaki. Owoce zjadają za darmo i nie martwią się niczym.

 

Dominika Prokuska