Krótka wachta marynarza z Radymna

Druga wojna światowa rozpoczęła się dla marynarza Emila Mielnickiego z Radymna 1 września 1939 r. Tego dnia ORP Gryf, na którym pełnił służbę brał udział w bitwie powietrzno-morskiej w bombowcami Luftwaffe. 3 września na drodze Gryfa stanęły niemieckie niszczyciele. Polski stawiacz min został zatopiony przez niemieckie samoloty, a marynarz Mielnicki trafił do piechoty morskiej obrony wybrzeża na Helu. Marynarz, który po wojnie osiedlił się w Radymnie, trafił do stalagu – niemieckiego obozu jenieckiego dla szeregowców i podoficerów.

 

Dramatyczna historia wojenna ORP Gryf jest powszechnie znana, ale niewielu wie, że na jego pokładzie służyli marynarze z naszych okolic. Oprócz Emila Mielnickiego na ORP Gryfie służył także mieszkaniec Radymna Kazimierz Ambroziewicz.

Emil Mielnicki (w grupie stojących wygląda zza ramion kolegi) na podkładzie ORP Gryf.

– Cała wojnę spędził ojciec na robotach w Niemczech. Po wyzwoleniu przyjechał do Radymna. Tu poznał żonę i zamieszkał. Jestem najmłodszą z jego pięciu córek – mówi Teresa Mielnicka.

Mielnicki został powołany do wojska w wieku niespełna 21 lat. Początkiem 1939 r. skierowano go do marynarki wojennej. 1 lutego dostał przydział do kadry floty, a 4 maja zameldował się na ORP Gryf. – Już 1 września okręt został zbombardowany. Śmiertelnie rannego dowódcę kmdr ppor. Stefana Kwiatkowskiego zastępuje kpt. mar. Wiktor Łomidze, po nim obowiązki przejmuje kmdr por. Stanisław Hryniewiecki. 3 września dochodzi do pierwszej walki okrętów w drugiej wojnie światowej. Gryf płonie. Jest wiele ofiar. Kapitan rozkazuje zatopić miny. Okręt zaczyna tonąć. Wszystko dzieje na Helu, tuż przy brzegu. Ojciec jako jeden z pierwszych trafia do niewoli. Stalag dopiero się tworzy. Warunki są bardzo ciężkie. Gorsze niż w obozach koncentracyjnych – wspomina córka marynarza. W obozie jenieckim przebywa do lipca 1940 r. Potem zostaje wywieziony na roboty do Niemiec. Trafia do gospodarstwa rolnego w Greifennahagen należącego do Luise Tangermann. – Nie mówił dlaczego wywieziono go na roboty. Może myślał, że będzie lepiej, albo został przymuszony. Warunki były złe. Stracił tam palec u ręki. Mówił, że gdy poprosił właścicielkę o ubranie, bo stare się już rozlatywało, to dostał igłę do pocerowania dziur – opowiada pani Teresa. – Zawsze wspominał, że w czasie bombardowania Gryfa, niewoli, pobytu w stalagu, a potem na robotach stracił nadzieję, że kiedykolwiek wróci do kraju i będzie żył normalnie – dodaje.

Mielnicki przeżył wojenną zawieruchę. Wrócił do kraju. Założył rodzinę. Pracował w radymniańskim POM-ie (Państwowy Ośrodek Maszynowy) i czynnie uczestniczył w życiu społecznym. Grał na puzonie i akordeonie w miejscowej orkiestrze. Zajmował się sportem. To zostało mu z młodych przedwojennych lat, gdy trenował boks i piłkę nożną. – Ojciec zmarł w 1969 r. Bardzo to przeżyliśmy – mówi pani Teresa.

Po marynarzu z Gryfa zostało bardzo mało dokumentów i trochę więcej wspomnień. – Szukałam informacji, ale trudno do nich dotrzeć, albo ich już nie ma. Staraliśmy się o odszkodowanie za pracę dla Rzeszy. Nie dostaliśmy, bo jak orzekli, nie należy się spadkobiercom. Pozostało kilka pożółkłych kartek. Na więcej juz nie liczę – podsumowuje pani Teresa.

erka