Jarosławski lekarz wciąż nieodnaleziony

Córki zaginionego lekarza wracają z Kolumbii. Niestety Witolda Gilarskiego wciąż nie udało się odnaleźć.

 

– Wraz z siostrą Joanną poruszyłyśmy niebo i ziemię, żeby odnaleźć naszego tatę Witolda Gilarskiego. Nasz pobyt w Kolumbii trwał 13 dni i był wypełniony nieustającymi spotkaniami, telefonami, organizowaniem kolejnych kroków, składaniem pism i przeprowadzaniem rozmów z ogromem ludzi. Oddałyśmy też krew na wypadek badań porównawczych DNA i próbowaliśmy mówić po hiszpańsku w kolumbijskich mediach. Przekraczałyśmy wiele razy dziennie granice „nie da się”, „nie wiadomo” oraz swoje własne – odważyłyśmy się na lot helikopterem oraz paralotnią z napędem, a to wszystko po to, żeby być o krok bliżej od znalezienia taty – informowała końcem ubiegłego tygodnia jedna z córek zaginionego lekarza.

Córki W. Gilarskiego udały się do Kolumbii z nadzieją na rychłe odnalezienie 69-latka, który zaginął 1 marca (tuż przed końcem zawodów paralotniarskich). Na miejscu zrobiły wszystko, co w ich mocy, by wyjaśnić tajemnicę zaginięcia polskiego paralotniarza. Skorzystały nawet z pomocy jasnowidza, czy szamana. Na niewiele się to jednak zdało.

 

Podróż w nieznane

Jak relacjonują córki W. Gilarskiego, na początku były sceptycznie nastawione do swojej podróży do Kolumbii. Nie wierzyły, że ich pobyt na miejscu może coś pomóc. Zaginionego Witolda poszukiwały przecież służby danego kraju, w tym wojsko policja, paralotniarze, grupy poszukiwawcze. – Na początku same zadawałyśmy sobie pytanie, po co mamy tam jechać? Co takie „my” możemy tam zdziałać? Okazuje się, że zrobiłyśmy bardzo wiele. Poczułyśmy na własnej skórze to miejsce, ludzi, klimat, tamtejsze zwyczaje i wartości. Zrozumiałyśmy jak działa tamtejszy świat. Doświadczyłyśmy również trudu marszu przez selwę w 30 stopniowym upale przy wysokiej wilgotności i chmurze krwiopijnych owadów. Dało nam to głęboki wgląd w pewne sprawy, takie jak to, dlaczego nasz tato wybrał ten piękny kraj na cel swojej podróży. Zrozumiałyśmy również, jakie niebezpieczeństwa się w nim skrywają. Zobaczyłyśmy też ludzi, którzy całym swoim sercem i mocą szukali go na miejscu, razem z nami wypłakiwali łzy i dawali nam ogrom wsparcia podczas podróży – mówią córki W. Gilarskiego. – Niestety, nie wiemy co stało się z naszym tatą. Możliwe że miał wypadek z powodu dużego nachylenia terenu lub jest gdzieś przetrzymywany. Pomimo podjęcia wszystkich możliwych sposobów poszukiwań, nie został znaleziony po nim żaden ślad. Wracamy do domu smutne i bezsilne, ale za to z pewnością możemy powiedzieć, że sytuacja ta pokazała nam, jak dobrzy i wspaniali ludzie nas otaczają i darzą wsparciem oraz życzliwością. Wszystkim serdecznie dziękujemy – dodają.

W Kolumbii w sprawę zaginięcia polskiego paralotniarza nadal zaangażowany jest Czerwony Krzyż oraz prokuratura. Wciąż tli się nadzieja, że przyniesie to jakiś efekt.

 

Opr. EK, fot. arch rodziny