Gotowanie to jej życie

Nie jest w stanie dokładnie określić, kiedy na dobre zaczęła się jej przygoda z gotowaniem, bo jak mówi, chodziło to za nią niemal od zawsze. O tym, jak wyglądały nagrania do programu, o atmosferze po wygranej i swoich planach na przyszłość rozmawialiśmy z Martyną Niemiec z Gniewczyny Łańcuckiej, pierwszą polską zwyciężczynią programu TVN „Masterchef Nastolatki”.

 

Przypomnijmy, że w telewizji finał programu mogliśmy oglądać pod koniec kwietnia. Samo zgłoszenie do programu miało miejsce kilka miesięcy wcześniej, Co ciekawe, Martyna zgłosiła się dwa dni po terminie. Na początku nie była przekonana, wahała się, czy wysłać zgłoszenie. Gdy wreszcie to zrobiła, nie wiedziała, czy z racji terminu, w ogóle ktoś weźmie je pod uwagę. Wkrótce jednak okazało się, że najwyraźniej komuś odpowiedzialnemu za rekrutację do programu wydało się ono na tyle interesujące, że odezwano się do niej.

Zgłoszenie polegało na wypełnieniu formularza, który był dosyć długi i szczegółowy. Zawierał różne pytania, niektóre dosyć nieoczywiste. Trzeba było też wstawić swoje zdjęcie i swoich przykładowych dań, opisać swoją największą wpadkę z kuchni – opowiada Martyna.

 

Intensywne dni

Ze wszystkich zgłoszeń, do dalszego etapu którymi były spotkania on-line, wybrano m.in. Martynę. Później był wybór 32 osób, które zaproszono do Krakowa na eliminacje, trwające 3 dni. Po nich wyłoniono 14-stkę, która wzięła udział w nagraniach do głównej części programu.

Nagrania rozpoczęły się początkiem grudnia, do domu wróciłyśmy dzień przed Wigilią. Jeden dzień nagrań to ok. 12 godzin pracy na planie. Nagrywaliśmy prawie dzień po dniu, choć były też dni przerwy na odpoczynek. Jednak ogólnie były to dość długie i intensywne dni – mówi Martyna, a jej mama Danuta dodaje, że nagrania były też bardzo stresujące, nawet dla rodziców.

Odcinki były nagrywane prawie codziennie, i prawie codziennie ktoś odpadał. Gdy ktoś wychodził z płaczem, że to koniec jego przygody w programie, to rodzice też płakali. To były smutne chwile, wszyscy razem się trzymali i każdego dziecka było żal, gdy odpadało. W telewizji było to pokazane co tydzień, co odcinek, więc nie było tak tego widać, jak za kulisami – podkreśla pani Danuta.

 

Nie szukała przyjaciół

Martyna już od początku szła do programu z nastawieniem, że nie idzie tam szukać przyjaciół i nawiązywać relacji. Sprawa była jasna, wszyscy o tym wiedzieli, i jurorzy i uczestnicy. Finalnie jednak i tak zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami z wybranej do Krakowa 32-osobowej grupy. Do dziś utrzymują kontakt. Jak wspomina, niemożliwym było, by każdy z każdym jakoś szczególnie się polubił, ale nikt nie okazywał sobie niechęci. Nie było też jakiejś ostrej rywalizacji, raczej taka zdrowa, bo gdy trzeba było, wszyscy sobie pomagali w miarę możliwości.

Zarówno Martyna, jak i jej mama uważają, że w programie wypadała naturalnie, taka jaka jest na co dzień. Nic nie było przekłamane ani kombinowane.

 

Zazdrość?

Po programie większość ludzi z okolicy składała gratulacje, wprost nikt nie powiedział niczego złego, ale znalazły się też osoby, które z dnia na dzień przestały się do Martyny i jej rodziny odzywać.

Nie było z naszej strony jakiegoś chwalenia się wygraną, pieniędzmi. Usłyszałyśmy jednak od osób trzecich, co ktoś opowiada na nasz temat, dociera to do nas, ale nie wiemy, jaki był tego powód, że zerwali kontakt. Martyna nikogo nie skrzywdziła, w programie była sobą, bo po co udawać kogoś, kim się nie jest? – opowiadają mama i córka.

Z nieprzyjemnymi komentarzami trzeba było też zmierzyć się w Internecie. Oprócz gratulacji i słów uznania, znalazły się też i te mniej przychylne opinie. Martyna liczyła się z tym, że tak może być. Jak zauważyła jednak, od młodzieży niemal nie było obraźliwych komentarzy. W tych celowali dorośli, często jednak bez zdjęć profilowych, odważni zza ekranu komputera i telefonu.

Przeczytałam, że zachowuję się jak 12-latka, że w ogóle niczego nie potrafię ugotować, a program jest przekłamany, że Dorota jako juror w ogóle tam nie pasuje. Jedna pani napisała, żebym najpierw zdała szkołę, bo z jednej mnie już wyrzucili, co nie miało miejsca. Dowiedziałam się też, że jak mam kolczyka w nosie, to na pewno jestem złą osobą – mówi Martyna.

Jak mówi, w szkole po programie została miło przyjęta, ale pamięta, że gdy zdecydowała się na udział w „Masterchefie”, były zarówno dobre jak i złe komentarze pod jej adresem. Nie każdy chyba w nią wierzył. Gdy jednak okazało się, że wygrała, wszystko się zmieniło.

Każdy miał szansę się zgłosić, wziąć udział, zaprezentować swoje umiejętności, zobaczyć jak to wygląda, bo to tylko z boku wydaje się takie proste – podkreśla Martyna.

 

Restauracja, książka i…

Sam nie potrafi dokładnie określić, kiedy zaczęło się jej zainteresowanie gotowaniem. W domu mama gotowała tyle co zwykle, jak w przeciętnej polskiej rodzinie. Kuchnia jednak za Martyną chodziła do zawsze, dlatego już ok. V klasy podstawówki zdecydowała, do jakiej chce iść szkoły po jej ukończeniu.

Na początku nie do końca mi wszystko wychodziło, dużo rzeczy w życiu zepsułam ucząc się i eksperymentując, ale dużo też mi wyszło. Czy mam ulubioną kuchnię? Nie. Lubię i włoską i azjatycką, bardzo lubię mięsa i zupy. Mogę natomiast powiedzieć, że najmniej lubię robić słodycze, desery. One mi wychodzą, ale nie przepadam za ich robieniem – dodaje Martyna.

W przyszłości chciałaby napisać jeszcze jedną książkę, może o trochę innej tematyce. Martyna myśli też o otwarciu własnej restauracji oraz o dalszym szkoleniu się w tajnikach kuchni. Kto wie, być może potem będzie też uczyć innych, przekazywać im swoją wiedzę. Na razie ma zaproszenie na praktyki do Warszawy, do jednego z jurorów programu, Michela Morana. W sprzedaży jest jej książka, w której znajdziemy ok. 50 przepisów autorstwa Martyny. Książka powstawała w ok. 1,5 miesiąca. Po opracowaniu przepisów, trzeba było w ciągu 5 dni wykonać wszystkie dania, po 10 potraw dziennie, by wykonać zdjęcia do książki. Poniżej prezentujemy jeden z jej ulubionych przepisów, który można znaleźć w publikacji pt. „Smacznego, ziomy”.

 

DP