Dymienie

O po świętach. Każdy tak zaczyna wracając do poświątecznej codzienności, więc tradycji stało się zadość. Obłąkanie zakupowe minęło. Portfel opustoszał. Powszedniość wróciła. Niedługo długi majowy weekend, to sobie znowu ruszymy polując na kiełbasę i węgiel drzewny. Zrobimy barbekju albo z angielska grilla, a po naszemu będziemy przypiekać na węglach, by potem na ruszt wrzucić, pamiętając oczywiście o popiciu.

W kombinatorstwie zwanym szumnie polityką też grillują i przypiekają. Tam mamy niekończący się sezon z kumulacją przed wyborami. Unosi się zapach obiecanek, a skuszony nimi lud zachowuje się jak poddymiane pszczoły i bez protestu oddaje, to co wypracował. Niektórzy nawet się cieszą. Już nie potrafią albo nie chcą zauważyć, że odjechali.

Od uogólniania należy się jednak wstrzymać, bo dym niejednakowo działa na ludzi. Jeden z naszych rodzimych parlamentarzystów zauważył na soszialmediach, jak to określają obeznani z Internetem, że każdy polityk jest człowiekiem i każdy ma prawo, a wręcz obowiązek demonstrować swoje przekonania. Z punktu widzenia biologii ma rację. Taką nazwę nauka nam przypisuje. Z tym obowiązkiem już można dyskutować, chociaż idąc tokiem rozumowania polityków, da się wytłumaczyć. Jako ludzie zaliczamy się do naczelnych, więc nie za bardzo mając swoje, pokazujemy przekonania stojących na czele.

Cztery lata temu bojaźń wielka w powiecie jarosławskim się pojawiła. Strach padł na radnych, bo ideologia LGBT miała do szkół i przedszkoli wchodzić. Dzieci namawiać. Uczyć je, a nawet pokazywać rzeczy, o których wstyd myśleć. Zadeklarowali, że jej nie wpuszczą. Ideologia nie przyszła, za to kurek z pieniędzmi przymknięto dochodząc do wniosku, że lepiej pomagać trzeźwo myślącym. Teraz radni wykoncypowali, że nie ma się czego bać, a pieniądze potrzebne i deklaracja poszła do kosza. Gdyby cztery lata temu zapytali spotkanego na ulicy zwykłego człowieka, to powiedziałby im, żeby sobie głupotami głowy nie zawracali, tylko wzięli się za ważniejsze sprawy, bo powiat wprawdzie chwalić się umie, ale rozwijać za bardzo nie chce. Nie pytali, bo oni mają rządzić, a przeciętny mieszkaniec ma za to płacić.

Trafionym ponad miarę rozwiązaniem w dziedzinie powiatowej oświaty jarosławskiej było tyle co uchwalone przekazanie szkoły rolniczej w Radymnie ministrowi rolnictwa. Placówka ledwie wiąże koniec z końcem, więc ją oddają. Ministerstwo bierze, ale stawia warunek. Nie wolno mu robić konkurencji, czyli wszystkie kierunki zbieżne z przemysłem rolno-spożywczym i związane z rozwojem wsi należy z jarosławskich szkół wycofać. Jak minister się uprze, to w Jarosławiu tylko ogólniaki zostaną, bo całej reszcie można rolniczy charakter przypisać. Tylko patrzeć, jak przyszli kucharze, weterynarze, mechanicy, a nawet ekonomiści wezmą za rękę nauczycieli i z kuchenkami, lodówkami oraz całą resztą szkolnego wyposażenia pomaszerują w kierunku Radymna. I jak przekonywał starosta, nawet z Bieszczadów i z Ukrainy przyjedzie młodzież, by orki się uczyć.

Możliwe, że za dwa, trzy lata szkoła w Radymnie upadnie i pociągnie za sobą jakąś placówkę z Jarosławia. Ale to już będzie po wyborach.

Roman Kijanka