„Dobra psina” –  Kijanka w Wietnamie cz. 18

Dwuznaczności są zabawne. Przykład: większość z Was sformułowanie „dobra psina” zrozumie pewnie jako określenie poczciwego, chociaż może nie najpiękniejszego psa. W azjatyckim pojmowaniu świata te dwa wyrazy mogą wzbudzać zupełnie inne skojarzenia. Może nawet coś w stylu „mniam, mniam”.

Czy Wam się to podoba, czy nie, psina to takie samo mięso jak konina, baranina, wieprzowina czy wołowina. Albo krokodylina, do pożerania której przyznałem się w poprzednim tygodniu.

To nie jest zupa z psa, ale uwzględniając treść artykułu, chciałem Was zrobić w konia.

Tak! W Azji spożywa się psy. I nie bez powodu napisałem „spożywa się”, a nie „żre”. Bo wbrew ogólnemu przekonaniu nie robi się tego z głodu i biedy. Wręcz przeciwnie. Psina jest mięsem uznawanym za bardzo dobre, a co najważniejsze jest drogie. Dlatego przeciętnego Wietnamczyka nie stać na to, żeby w poniedziałek delektować się udkiem Pikusia, we wtorek schabowym z Hektorka, a w pozostałe dni innymi częściami ciał Dżekusiów i Burków.

Jest to raczej składnik kuchni tradycyjnej (przejętej najprawdopodobniej od Chińczyków, ale nie traktujcie mnie jako eksperta) i odświętnej. Czyli szczekające mięso to rarytas, a nie karma dla wygłodniałych biedaków.

Na ulicach nie widać też ślicznych, puszystych szczeniaczków czekających na rzeź. Prawdę mówiąc, dziś wypatroszone psy zostały schowane pod lady. Częściowo winny jestem temu ja. Władze zakazały pieczenia psów na rożnie na ulicach miast. Ten widok przerażał delikatnych białych turystów (czyli jednak nie ja) odwiedzających Azję. I to uważam za nieuczciwe. A kluczem do nieuczciwości jest słowo „odwiedzających”. Trzeba przecież pamiętać, że jako turysta jestem w danym kraju tylko gościem. A goście powinni szanować zwyczaje gospodarzy.

Spokojnie. Ta przerażająca, krwiożercza bestia pilnuje obejścia. Nie jest przeznaczona na gulasz.

W tym miejscu chciałbym z całą stanowczością podkreślić: ja uwielbiam psy, ale nie rozumiem lamentów związanych z tematem ich jedzenia. Po pierwsze, nikt Ci nie każe zeżreć swojego pupila. Po drugie, w czym pies jest lepszy od świnki czy krówki? Świnie są inteligentne. A konie, których też wiele osób broni przed zjedzeniem są durne. Do tego duże, a to dużo mięsa.

Czemu więc możemy jeść naszych genetycznych krewnych (świnie ze zgodnością DNA z ludzkim na poziomie 94% ustępują tylko naczelnym z ich 98%), a nie możemy psa czy konia? Dobra! Nie odpowiadajcie. Nie chcę następnej wojny polsko-polskiej ani kolejnej kłótni o pawlakowego kota. Abstrahując od tego, czy Wietnamczycy jedzą psy, czy nie, muszę Wam powiedzieć, że ja najchętniej „zeżarłbym” większość tych, jakie tam spotkałem. Pożarł dosłownie. Bez gotowania, bez przyrządzania. Na surowo. Rzucałbym się i rozdzierał zębami te pierdzielone półdzikie likaony. Parszywe i wynędzniałe, po których nie wiesz czego się spodziewać, albo wyrachowanych morderców, którzy patrzą na Ciebie, oceniając czy jest ich wystarczająco dużo, żeby można było Cię zaatakować i zjeść. Jednak się nie rzucałem. Powstrzymywałem się, żeby nie zepsuć opinii innym białym turystom. Nie chciałem, żeby Azjaci pomyśleli, że my cywilizowani Europejczycy, jemy psy.

Bartłomiej Kijanka