Covid’owe absurdy, czyli  czy ktoś jeszcze panuje nad walką z wirusem?

Docierające do Redakcji Gazety Jarosławskiej sygnały mogą świadczyć o tym, że zakazy i obostrzenia związane z pandemią sobie, a życie sobie. Wszystko jest niby w porządku, ale dochodzi do absurdalnych sytuacji, które szczególnie w okresie zagrożenia chorobą nie powinny się pojawić.

 

Wybraliśmy tylko część docierających do nas sygnałów. Pokazują one przypadki obrazujące sytuacje, że kwarantanna działa tylko na papierze, o leczeniu można zapomnieć, a zapobieganie zakażeniom to często tylko puste słowa.

 

Szpital

Pogotowie zabrało moją 83-letnia babcię. Trafiła do szpitala w Jarosławiu. Stan był ciężki. Po kilku dniach karetka odwiozła ją do domu. Była w jeszcze gorszym stanie, ale stwierdzono, że lepiej by opuściła szpital bo w nim jest większe zagrożenie. Nie mamy z nią kontaktu. Żyje dzięki kroplówce. Czy tak ma wyglądać opieka zdrowotna – pyta Barbara z powiatu jarosławskiego.

Maseczka

Dwie kobiety stoją przed wejściem do sklepu obuwniczego. Jedna zorientowała się , że zapomniała wziąć maseczki. Jej koleżanka pogrzebała w torebce, wyciągnęła jedną maseczkę, powąchała i podała tamtej mówiąc: – Masz, ta jest mało używana.

 

Cicho o zakażeniu

Nie podchodzę sceptycznie do pandemii, ale z drugiej strony nie popadam też w jakąś totalną panikę. Staram się funkcjonować normalnie z ogólnie przyjętymi zasadami. Te jednak nie do końca są logiczne – mówi pani Monika z Kidałowic, która pracuje w placówce oświatowej na terenie powiatu jarosławskiego. – Jeden z wychowawców źle się czuł, ostatecznie okazało się, że ma koronawirusa. Siedzi na kwarantannie w domu, ale nas już nikt nie sprawdził. To nic, że mieliśmy z nim kontakt w pracy. W zasadzie tendencja jest taka, żeby o tym nie mówić, żeby tego nie rozgłaszać, bo mogą zamknąć nam placówkę. Jakby tego było mało, tuż po tym ja sama zaczęłam się źle czuć. Takie objawy przeziębienia, być może nic groźnego, ale postanowiłam zgłosić to szefostwu. Reakcja była jedna: oj tam nic pani nie będzie, proszę pracować. Czy to tak ma wyglądać? Z jednej strony jesteśmy torpedowani całą masą informacji medialnych o wielkim zagrożeniu, z drugiej strony w praktyce chyba nikt nie ma nad tym kontroli – ocenia mieszkanka Kidałowic.

 

Nie mów, że się spotkaliśmy

Inne podejście do koronawirusa opisuje nam pan Mariusz z Radymna. – Ja zachorowałem. Nawet bym o tym nie wiedział, bo w sumie miałem tylko katar i byłem osłabiony. Coś jakby grypa. Przypadek spowodował, że miałem zrobiony test, ponieważ córka wybierała się akurat za granicę, więc od górnie musiała go mieć. Zrobiono go ostatecznie całej naszej rodzinie i siedzieliśmy w mieszkaniu przez dwa tygodnie. Ponieważ miałem kontakt z kilkoma osobami, dałem im znać a oni błagali mnie wręcz, bym nie informował o tym sanepidu, bo ich też pozamykają. Tłumaczyli, że prowadzą swoje firmy i nie mogą sobie na to pozwolić – podkreśla nasz rozmówca.

 

Skrócona kwarantanna

Krzysztof z powiatu przeworskiego wraz z rodziną został poddany kwarantannie w związku z kontaktem jego dziecka z osobą chorą na koronawirusa. Okres kwarantanny przebiegał zgodnie z wytycznymi. Rodzina przebywała w domu, nie zapraszała gości. Sprawdzali temperaturę. Sanepid kontaktował się codziennie telefonicznie sprawdzając stan zdrowia rodziny. Policja przyjeżdżała na kontrolę czy wszyscy są w domu. Nie była to jednak dziesięciodniowa kwarantanna. Dziecko pana Krzysztofa miało kontakt z osobą zarażoną koronawirusem siedem dni przed nałożeniem kwarantanny. Ta została nałożona więc na rodzinę na pozostałe trzy dni. Przez cały tydzień poprzedzający kwarantannę rodzina miała kontakt z wieloma osobami. Pan Krzysztof w pracy, żona w pracy i na zakupach. Dziecko po kontakcie z osobą zarażoną w tym czasie miało kontakt z dziadkami. Trzydniowe odizolowanie właściwie nic nie zmieniło. Jeśli rodzina miałaby koronawirusa, to zdążyłaby pozarażać wielu ludzi do momentu rozpoczęcia kwarantanny.

 

Bzdurne przepisy

Kierowniczka jednego z lokali mówi nam o swoim podejściu do przepisów w restauracjach – Oprócz tego, że przez obostrzenia dostaliśmy po kieszeni to pojawiła się masa bzdurnych konieczności, które musieliśmy wprowadzić. Na przykład te głupie informacje, że stolik został zdezynfekowany. Przecież i tak po każdym kliencie zawsze dokładnie wyciera się blat i sprząta całe stanowisko. To chyba po to, by w trakcie posiłku klient nie zapomniał jaka jest sytuacja. Bo żeby zjeść to maseczkę zdjąć musi, więc mógłby zapomnieć – opowiada restauratorka.

Na szybie przed jednym z jarosławskich lokali gastronomicznych wywieszono dwa plakaty. Jeden informuje o konieczności założenia przed wejściem maseczki. Drugi natomiast zachęca do bojkotu pandemii i wzięcia udziału w marszu wolności.

 

TS, EK, DP, SN, MS